Energa Czarni – Asseco Prokom: Zwycięstwo w trzy minuty
Energa Czarni w wyrównanym meczu nie zdołali powstrzymać we własnej hali Asseco Prokomu i przegrali 68:79.\r
– Długo przygotowywaliśmy się do tego spotkania i mieliśmy jeden cel: wygrać – mówił po spotkaniu Igors Miglinieks, trener Energi Czarnych. Nieustępliwość słupszczan widać było od samego początku meczu, kiedy to przez trzy minuty zawodnicy Prokomu nie potrafili znaleźć drogi do kosza. W końcu wstrzelił się jednak Qyntel Woods i w pojedynkę prowadził zacięty bój z gospodarzami, zdobywając pierwsze 12 punktów dla swojej drużyny. Amerykanin w samej pierwszej kwarcie zanotował ich na swoim koncie aż 14 – tyle samo, ile cała drużyna ze Słupska.
Kluczem do powstrzymania naporu ambitnych gospodarzy okazała się agresywna obrona na całym boisku, dzięki której gdynianie, grając rezerwami, wymuszali wiele strat Czarnych. Słupszczanie odpowiedzieli tym samym, co w ich przypadku przyniosło jeszcze lepszy efekt. Zaniepokojony trener gości Tomas Pacesas zmuszony był, w obliczu coraz lepszej gry gospodarzy, do desygnowania na parkiet ponownie podstawowej piątki. O dziwo dopiero wtedy, niesiona dopingiem swoich kibiców, drużyna ze Słupska zaczęła wyraźnie odrabiać straty, a dzięki szalonemu rzutowi z dystansu Marcina Sroki w ostatniej sekundzie pierwszej połowy przegrywała tylko 41:42.
Tak samo, jak kapitan Czarnych zakończył drugą kwartę, rozpoczął i trzecią, dzięki czemu jego zespół wyszedł na pierwsze od dwudziestu minut prowadzenie. Słupszczanie bronili bardzo agresywnie i przede wszystkim skutecznie, wymuszając straty swoich rywali, jednak mimo tego nie potrafili wypracować sobie przewagi, gdyż nie trafiali z dogodnych pozycji. – Spodziewaliśmy się, że Czarni postawią tak duży opór. W trzeciej kwarcie cała hala czarowała, żebyśmy nie trafiali prostych rzutów, co jej się udało, bo pudłowaliśmy niemiłosiernie. Na szczęście słupszczanie też – mówił Pacesas.
Doskonale wykorzystali ten moment gdynianie, wywierając presję na rozgrywających Czarnych, co doprowadziło do kompletnego chaosu w ofensywnych poczynaniach gospodarzy. – Zmusiliśmy Brazeltona do niewygodnych i głupich decyzji w ataku, dał się nam sprowokować do takiej gry. Właśnie tego oczekiwaliśmy – wyjaśniał trener gości. Z drugiej strony doskonale czuł się za to Łukasz Seweryn, który w ciągu samej trzeciej kwarty trzykrotnie trafił z dystansu, dając swojej drużynie prowadzenie 58:49. – Prokom to taka drużyna, przeciwko której bez przerwy trzeba grać w pełnym skupieniu. Gdynianie każdą chwilę słabości rywala wykorzystują bezlitośnie, szybko zdobywając kilka punktów – komentował Igors Miglinieks. Sprawy w swoje ręce postanowił wziąć jednak powracający do zdrowia po kontuzji Mantas Cesnauskis, który w ciągu minuty zdołał trafić trójkę, dwa rzuty wolne oraz świetnie podać do Sroki w kontrataku, co poskutkowało akcją 2+1.
O wszystkim musiała więc zadecydować ostatnia kwarta i mimo że niespodzianka była coraz bliżej, gdynianie zachowali zimną krew. Dający gigantyczną przewagę drużynie Prokomu zawodnicy podkoszowi – Jagla, Burrell i Sow – do ostatnich pięciu minut przystępowali mając po cztery faule, jednak słupszczanie nie zdołali tego wykorzystać, pozwalając wysokim rywalom na kolejne popisy. – Bez Danielsa gra nam się bardzo trudno. Prokom miał aż 15 zbiórek w ataku, czyli krótko mówiąc, podarowaliśmy mu co najmniej dwadzieścia punktów, właśnie nie zbierając z własnej tablicy – podkreślał Miglinieks.
Czarni odpierali atak Asseco do 37 minuty, ale w końcu zabrakło im sił i skuteczności. – Tak naprawdę przegraliśmy to spotkanie w ostatnich trzech minutach. Przestaliśmy grać jak prawdziwa drużyna, zaczęły się indywidualne akcje, bo chyba aż za bardzo chcieliśmy to wygrać. Byliśmy zmęczeni i zabrakło nam możliwości rotacji – dodał trener gospodarzy.