1
Anwil Włocławek
14pkt
2
Trefl Sopot
13pkt
3
Górnik Zamek Książ Wałbrzych
12pkt
4
Legia Warszawa
12pkt
5
King Szczecin
11pkt
6
Dziki Warszawa
11pkt
7
Energa Icon Sea Czarni Słupsk
10pkt
8
Start Lublin
10pkt
9
MKS Dąbrowa Górnicza
10pkt
10
WKS Śląsk Wrocław
10pkt
11
PGE Spójnia Stargard
10pkt
12
Arriva Polski Cukier Toruń
10pkt
13
Tauron GTK Gliwice
10pkt
14
Zastal Zielona Góra
9pkt
15
Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski
8pkt
16
AMW Arka Gdynia
8pkt

Michael Andersen: Będziemy nie do ogrania

Autor:
Michael Andersen: Będziemy nie do ogrania
Przeczytasz w 9 minut

- Prawdziwą miłość do koszykówki zaszczepiła mi olimpiada w Barcelonie w 1992 roku. Oglądałem wtedy Dream Team i postanowiłem zostać koszykarzem – mówi Michael Andersen, jedyny Duńczyk w DBL i środkowy Prokomu Trefl Sopot.


Marcin Józefczyk: Spędził Pan w Polsce ponad pół roku. Jak się Panu podoba nasz kraj i nasze miasto?

Michael Andersen: Bardzo mi się tu podoba. Przypomina mi to życie jakie wiodłem w Danii. Ostatnio mieszkałem w trochę innych krajach, gdzie żyje się w innym stylu. Po trzech latach w Neapolu cieszę się z tej odmiany. Wszystko jest w najlepszym porządku. Nie mam powodu do narzekań. Ludzie są sympatyczni, a miasto bardzo fajne do życia.

Czyli stęsknił się Pan troszkę za mrozem i śniegiem?

Zdecydowanie. Śniegu nie widziałem od 8 lat. No może kilka razy spadł w Bolonii, ale to nic w porównaniu z tym, co dzieje się tutaj. Już prawie zapomniałem co to zima. Zaczynam się jednak obawiać, że on nie przestanie padać, gdyż wciąż go przybywa (śmiech).

Nie żałuje Pan jednak, że nie skorzystał Pan z jakiejś innej oferty z silniejszych lig?

Nie. Prokom dał mi możliwość ponownego występowania w Eurolidze, a to było dla mnie bardzo ważne. Cały obraz pozytywnych wrażeń troszeczkę psuje nasze odpadnięcie w fazie grupowej, ale i tak nie żałuję, że przyjechałem do Polski.

Nie miał Pan problemów z aklimatyzacją w drużynie?

Nie. Wszyscy od początku byli dla mnie mili. Znałem przecież z Grecji Adama Wójcika i to na pewno pozwoliło mi szybciej przyzwyczaić się do polskich realiów. Troszeczkę obawiałem się, że będzie ciężej, ale aklimatyzacja przebiegła szybko i bezboleśnie (śmiech).

Dania nie jest krajem, w którym koszykówka jest bardzo popularna. Skąd więc taka decyzja z Pana strony, aby podążać w tym kierunku?

Faktycznie w Danii mało kto interesuje się koszem, o uprawianiu już nie wspominając. W mieście, w którym się wychowałem nie było drużyny koszykówki. Pewnego dnia na zajęciach z w-fu nasz nauczyciel powiedział, że będziemy grali w koszykówkę. Spojrzeliśmy się tylko na siebie z kolegami, bo mało kto z nas grał w tę grę wcześniej. Prawdziwą miłość do tej dyscypliny zaszczepiła mi jednak olimpiada w Barcelonie w 1992 roku. Oglądałem wtedy Dream Team i postanowiłem zostać koszykarzem.

Jeśli chodzi o koszykówkę w Danii, to oczywiście mamy ligę i reprezentację, ale w Europie się nie liczymy. Może teraz sytuacja się zmieni, bo właśnie awansowaliśmy do grupy A. Poza mną w ligach europejskich gra jeszcze Christian Drejer w Bolonii i kilku graczy w Niemczech i Finlandii. Tragicznie więc nie jest, ale to wciąż mało, aby liczyć się na Starym Kontynencie.

Jak Pan widzi szanse Danii na awans do Mistrzostw Europy?

To by była sensacja. Co prawda mamy niezbyt ciężką grupą, ale to i tak jak na nasze możliwości może się okazać zbyt dużo. Na pewno będziemy walczyć i spróbujemy się zakwalifikować, ale przekonamy się jak będzie naprawdę.

Uprawiał Pan jeszcze jakieś inne sporty, jak hokej czy piłka nożna?

Oczywiście. Zanim zacząłem grać w kosza, spędzałem większość czasu na boisku do piłki nożnej. Zresztą lubię w nią pograć do dziś. W Danii często grałem także w piłkę ręczną. Wszystko jednak amatorsko. Zresztą ja miałem sporo szczęścia. W Danii sport uprawia się dla przyjemności. Nikt o tym nie myśli w kategoriach zawodu. Ja miałem szczęście, bo byłem duży i zainteresowali się moją osobą w szkołach w Stanach Zjednoczonych.

Tak rozpoczęła się Pana kariera?

W zasadzie tak. Przez rok grałem w szkole średniej w Stanach Zjednoczonych, po czym dostałem około piętnastu ofert z uniwersytetów. Wybrałem Rhode Island i tego wyboru nie żałuję. Spędziłem tam 4 cudowne lata. Tam też poznałem swoją żonę i co roku wracam tam w wakacje, gdy tylko sezon się kończy.

Próbował się Pan dostać do NBA?

Tak. Podpisaniem kontraktu ze mną była zainteresowana Indiana, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Powiedziałem więc sobie trudno i szybko podpisałem dwuletni kontrakt w Grecji. Chciałem żyć z koszykówki i w momencie, gdy pojawiła się szansa na kontrakt w Europie, po prostu z niej skorzystałem.

Potem grał Pan na przemian w lidze greckiej i włoskiej. Gdzie było Panu lepiej?

Zdecydowanie w lidze włoskiej. Najlepsze zespoły zawsze są w czołówce europejskich pucharów. To oznacza, że jest to naprawdę silna liga. Poza tym są znacznie lepiej zorganizowani. Bardzo podobał mi się przepis, który umożliwiał degradację drużyny, jeśli nie płaciła zawodnikom. To spotkało Scavolini w zeszłym roku i Kinder wcześniej. W Grecji też było ok, ale tam tylko kilka drużyn płaci na czas. Większość ma spore opóźnienia lub nie płaci wcale. Dla mnie to sprawa bardzo ważna. Uważam, że w każdej lidze powinno tak być, że kluby, które nie płacą graczom, powinny być degradowane. Nie można tworzyć drużyny, jeśli nie ma się na pensje dla zawodników.

Jest Pan usatysfakcjonowany wynikiem w Eurolidze w tym sezonie i swoimi osobistym osiągnięciami?

Nie. Chcieliśmy grać w Top 16 i byliśmy bardzo blisko tego celu. Jest to dla mnie spory zawód, szczególnie patrząc na zespoły, które się zakwalifikowały. W mojej opinii jesteśmy zespołem lepszym niż Cibona na przykład. Powinniśmy grać tam zamiast nich, ale to oni wygrali kilka ważnych meczów, a nie my.

Osobiście nie uważam, żebym zagrał w tym roku jakoś rewelacyjnie, ale jestem w miarę zadowolony ze swoich występów. Czasami miałem wrażenie, że powinienem grać dłużej, czasami wydawało mi się, że powinienem oddać więcej rzutów, ale tak mają wszyscy. Każdy koszykarz chce grać więcej i rzucać więcej.

Który mecz Pana zdaniem powinniście wygrać, a to się Pana drużynie nie udało?

Myślę, że spotkanie z Efesem. Przegraliśmy tylko 5 punktami, a wtedy mieliśmy naprawdę sporą szansę na wygraną. Szansa była też w Zagrzebiu, ale w pamięci zapadł mi przede wszystkim ten mecz z drużyną z Istambułu.

A z Olimpiakosem na wyjeździe?

Faktycznie tam też byliśmy blisko. O tym meczu chcę jednak jak najszybciej zapomnieć. Zagrałem wtedy fatalnie. Może gdybym wypadł lepiej przywieźlibyśmy zwycięstwo? Teraz to jednak już tylko gdybanie.

Kto Pana zdaniem jest w stanie przeszkodzić Prokomowi w zdobyciu mistrzostwa?

Nikt. Jeśli będziemy grali tak jak teraz, będziemy nie do ogrania. Chyba najgroźniejszym rywalem będzie Anwil, gdyż mają Brenta Scotta, ale i oni nie będą w stanie wygrać z nami serii. Są w stanie powalczyć w poszczególnych meczach, ale w serii nikt z nami nie ma szans.

Ma Pan jakichś graczy, na których się Pan wzorował w dzieciństwie?

Tak jak powiedziałem. Byłem zachwycony, gdy zobaczyłem Dream Team. Największe wrażenie zrobili na mnie Larry Bird i Michael Jordan. W późniejszym okresie także Hakeem Olajuwon, głównie ze względu na to, że grał na mojej pozycji. Podobało mi się w jaki sposób zdobywał punkty. Jego duży repertuar zagrań.

Czy spotkał Pan gracza w swojej karierze, przeciwko któremu grało się Panu bardzo ciężko?

Zdecydowanie Dino Radja. Nie ma na niego sposobu. To świetny zawodnik. Gdy tylko jest zdrowy. Na treningach z kolei nie do powstrzymania jest Adam Wójcik. Nie wiem jak on to robi, że za każdym razem potrafi mnie minąć. To niesamowite.

Kibice często się dziwią, że zamiast pakować piłkę do kosza rzuca ją Pan, gdy jest pod samym koszem. Dlaczego?

W sumie trudno odpowiedzieć na takie pytanie. Gdybym mógł to bym wsadzał piłkę do kosza za każdym razem. Czasami jest to jednak niemożliwe. Wydaje mi się jednak, że moja skuteczność w rzutach z gry jest na tyle dobra, że kibice wybaczą mi brak wsadów. Jeśli na nie liczą, może powinni się raczej zgłosić do szkoły Filipa Dylewicza. Ja robię wsady tylko wtedy, kiedy jest to możliwe. Czasami jednak łatwiej, szybciej i skuteczniej jest piłkę rzucić niż wsadzić do kosza.

Mówił Pan o skuteczności w rzutach z gry, że jest ona wysoka. Z linii rzutów wolnych nie idzie już Panu jednak tak dobrze.

Faktycznie to jest okropne. W całym życiu nie wykonywałem wolnych tak źle jak teraz. Nie mam pojęcia co się stało, ale to istny koszmar. Może to kwestia psychiki, a może czegoś innego. W Eurolidze gramy troszkę innymi piłkami, może to też ma znaczenia. Naprawdę nie wiem. Jeden rzut proszę mi jednak odliczyć, bo musiałem spudłować (śmiech). Na treningach staram się dużo nad tym pracować i mam nadzieję, że będzie lepiej.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że obetnie włosy, gdy po raz pierwszy obetnie je Pana syn. Kiedy kibice mogą się spodziewać nowej fryzury?

Chyba nie za szybko. Syna obstrzygliśmy trzy dni temu, ale ja na razie zostanę z tym, co mam na głowie. Ta fryzura bardzo mi się podoba i raczej nie zamierzam jej zmieniać. W grę wchodzi tylko skrócenie.

Posiada Pan także wiele tatuaże. Mają one jakieś znaczenie, czy to tylko ozdoba ciała?

Każdy z nich coś znaczy. Z każdym wiąże się jakaś historia. Nie chciałbym jednak o tym mówić, gdyż to historie dość osobiste.

Wzrost odziedziczył Pan po rodzicach, czy po prostu dużo Pan jadł w dzieciństwie?

(śmiech) To chyba rodzinne. Mama jest wysoka, tata też, także natura miała tu pewnie sporo do powiedzenia. Mój brat ma dwa metry, ale ja i tak jestem zdecydowanie najwyższy w rodzinie.

Nigdy to Panu nie przeszkadzało? Nie chciałby Pan być niższy?

Może kiedy byłem młodszy. Teraz jednak za nic w świecie nie chciałbym być mniejszy. Cieszę się, że jestem duży i dobrze mi z tym. Oczywiście są z tym związane pewne niedogodności. Ciężko kupić na mnie ubrania, czy podróżować autobusem. Do tego musiałem się przez dłuższy czas przyzwyczajać. We Włoszech zazwyczaj podróżowaliśmy samolotami, a tu się wszędzie jeździ. Biorąc pod uwagę wasze drogi, to koszmar. Mam jednak swoje specjalne miejsce w autokarze, na którym mogę się położyć i jest mi wygodnie.

Gotuje Pan? Czy ma Pan jakąś potrawę w której się Pan specjalizuje?

Owszem. Czasami bywa tak, że muszę stanąć przy garnkach. Jestem leniwą osobą, dlatego nie gotuję żadnych wyszukanych dań. Zazwyczaj są to najprostsze potrawy. Gotuję zazwyczaj tylko dla siebie, więc nie przykładam się do tego tak bardzo.

Jak długo chciałby Pan grać w koszykówkę

Jeśli tylko będę zdrowy myślę, że powinienem wytrzymać do 37 roku życia. Chciałbym pograć jeszcze przez co najmniej 3 lata.

Rozważa Pan pozostanie w Sopocie?

Z pewnością rozważę taką propozycje jeśli tylko się pojawi. Naprawdę mi się tu podoba. Mojej rodzinie także, co jest dla mnie bardzo ważne, a nawet najważniejsze. Teraz żona wróciła do domu, gdyż spodziewa się drugiego dziecka, ale liczę, że szybko do mnie wróci. Łatwo się tu żyje. Wszędzie jest blisko. Jest też wiele rozrywkowych miejsc, przez co nie ma nudy. Nawet gdyby pojawiła się oferta o podobnych warunkach finansowych z ligi włoskiej czy greckiej, prawdopodobnie chciałbym zostać tutaj.

ORLEN

Najnowsze aktualności

Najnowsze multimedia

79 zdjęć18.11.2024

PGE Spójnia Stargard - Górnik Zamek Książ Wałbrzych

Zobacz także
Zapisz się do newslettera

Przed każdą kolejką ORLEN Basket Ligi wysyłamy do kibiców i dziennikarzy newsletter, który zawiera ważne informacje o nadchodzących wydarzeniach oraz linki do najciekawszych wiadomości.

Dziękujemy za zapisanie się do newslettera!

Dziękujemy za zapisanie się na nasz newsletter ORLEN Basket Ligi! Teraz będziesz na bieżąco z najważniejszymi informacjami o nadchodzących wydarzeniach i najciekawszymi wiadomościami. Cieszymy się, że jesteś z nami!

Śledź nas w mediach społecznościowych