PGE Turów - Trefl (1:3): Wicemistrz odpadł
Trefl Sopot powstrzymał liderów PGE Turowa i zwyciężył w czwartym meczu w Zgorzelcu 75:68. Odpadnięcie wicemistrzów z 2009 roku już w ćwierćfinale Tauron Basket Ligi to największa sensacja tego sezonu.
Po triumfie w trzecim meczu 87:71 PGE Turów pozostawał w grze o półfinał play-off. Zawodnicy trenera Andreja Urlepa zdominowali wówczas wydarzenia na parkiecie i z nadziejami oczekiwali niedzielnego spotkania. Na pomeczowej konferencji trzeciego meczu trenerzy obu zespołów nie byli zbyt wylewni, co tylko mogło zwiastować spore emocje w czwartym spotkaniu.
Tych faktycznie było co nie miara. Ku zdumieniu fanów gospodarzy od początku do ataku ruszyli gracze trenera Karlisa Muiznieksa. Trefl jakby zapomniał o sobotnim niepowodzeniu i dzięki zespołowej postawie dotrzymywał kroku rywalom, mimo że znów na boisko nie wyszedł ich środkowy Saulius Kuzminskas.
Sopocianie ponadto wyciągnęli wnioski z przegranego meczu numer 3. Od kosza odciągany był Michael Wright, a naciskany Justin Gray nie potrafił trafić. Co gorsza dla Amerykanina już w pierwszej kwarcie złapał trzy faule i musiał usiąść na ławce rezerwowych. - Myślę, że goście wygrali zasłużenie. My swoją szansę mieliśmy w drugim meczu w Sopocie, ale niestety jej nie wykorzystaliśmy. Dziś po raz kolejny wyszło jakie problemy mamy na jedynce. Bez rozgrywającego ciężko jest grać w koszykówkę - przyznał po spotkaniu trener PGE Turowa Andrej Urlep.
PGE Turów przebudził się w drugiej kwarcie. Po rzutach z dystansu Konrada Wysockiego i Chrisa Johnsona gospodarze prowadzili 25:21. Od tego momentu do pracy wzięli się zawodnicy Trefla, którzy odrobili straty a następnie do końca meczu prowadzili. Świetnie grał Lawrence Kinnard, który podobnie jak Gintaras Kadziulis w całym meczu zdobył 19 punktów. Swoją cegiełkę do sukcesu dołożył też waleczny Marcin Stefański.
- To był dla nas bardzo ciężki mecz. Mieliśmy raptem 15 godzin na odpoczynek. Drużyna pokazała jednak charakter i że chce walczyć. Graliśmy przeciw Turowowi. To był dla nas ciężki przeciwnik, ale seria okazała się dla nas zwycięska - cieszył się po spotkaniu trener Trefla Kairlis Muiznieks.
W miarę upływu czasu trener Andrej Urlep chcąc ratować sytuację szukał nowych rozwiązań. Na parkiecie pojawili się Jarryd Loyd i Aleksander Rindin. Ten drugi popisał się efektownym wsadem i blokiem, ale na niewiele to się zdało. Goście cały czas bowiem utrzymywali blisko 10-punktowe prowadzenie.
W końcówce meczu aktualni jeszcze wicemistrzowie Polski postawili wszystko na jedną kartę. Po akcji 2+1 w wykonaniu Justina Graya Trefl na minutę przed końcem meczu wygrywał tylko 69:66. Na więcej zgorzelczan w tym meczu nie było już jednak stać i to sopocianie zagrają w półfinale.
- Jesteśmy bardzo szczęśliwi. To była dla nas trudna seria. Teraz rozumiem jak ciężko w sezonie grało się Turowowi. Jechaliśmy do Zgorzelca bardzo długo. Turów musiał tak jeździć wszędzie. Wczorajszy mecz był dla nas trudny. Teraz zagraliśmy lepiej. Dobrze wykorzystywaliśmy rzuty wolne co świadczy o tym, że byliśmy bardzo skoncentrowani. Teraz szykujemy się na Asseco Prokom - powiedział po meczu zawodnik Trefla Paweł Kowalczuk.
W półfinale Trefl zagra z Asseco Prokomem Gdynia. Początek półfinałów 8 maja. Na pytanie jakie szanse zespół Trefla ma w rywalizacji z Asseco Prokomem Andrej Urlep odparł: – Żadnych. Po czym dodał. – Asseco Prokom jest za silne na tą ligę.
PGE Turów dopiero po raz drugi od czasu awansu do PLK (2004) nie wszedł do czwórki. Wcześniej było tak w 2006 roku (siódme miejsce).