Energa Czarni w play-off!
Energa Czarni Słupsk pokonali w decydującym - trzecim - meczu Bank BPS Basket Kwidzyn 71:63 i wygrali serię pre play-off 2:1. W ćwierćfinale słupszczanie zmierzą się z Kotwicą Kołobrzeg.
Spotkanie świetnie rozpoczął najrówniej grający w tej serii Vladimir Tica, zdobywając siedem punktów pod rząd. Dwa celne rzuty z dystansu dołożył Brian Lubeck i goście prowadzili już 20:9. Wydawało się, że to oni będą dominującą stroną w tym spotkaniu, ponieważ zawodnicy Czarnych grali podobnie, jak w przegranym meczu w Kwidzynie. Spore problemy z panowaniem nad piłką i dotrzymaniem kroku Ticy miał Mateo Kedzo, który pierwszy raz po ponad miesięcznej przerwie pojawił się na parkiecie – od razu w pierwszej piątce. Słupszczanie przez cztery minuty nie potrafili zdobyć nawet punktu, a zdesperowany trener Czarnych Gasper Okorn w pierwszej części meczu wymienił całą piątkę zawodników. Mimo słabej postawy gospodarzy kibice obu drużyn wiedzieli, że te zespoły stać na wyrównaną walkę, która w końcu nadejdzie. Obie drużyny postawiły przede wszystkim na obronę, ale w obliczu świetnie dysponowanych strzelecko kwidzynian, słupszczanie byli bezradni.
Wydawało się, że seria punktowa Basketu będzie trwać, a wypracowana przewaga zostanie przez nich utrzymana do końca meczu. Jednak Energa Czarni od drugiej kwarty wystawili do gry... chyba inny zespół. To co zawodnicy Gaspera Okorna wyprawiali w drugiej części meczu przeszło najśmielsze oczekiwania słupskich fanów. Gospodarze wygrali ją 23:5 i zyskali lepszy punkt wyjścia przed drugimi dwudziestoma minutami. Wystarczy wspomnieć, że od stanu 22:31, po efektownej i przede wszystkim efektywnej grze całego zespołu gospodarzy, wynik brzmiał 39:31. W tym czasie Omar Barlett fruwał nad koszami, a z dystansu trafiali Demetric Bennett i Marcin Sroka. Jednak głównym ojcem tej siedemnastopunktowej serii był Mantas Cesnauskis. – Gdy Mantas pojawił się na parkiecie, gra Czarnych całkowicie się zmieniła. On, mimo że wchodzi do gry z ławki rezerwowych, jest prawdziwym liderem Czarnych – mówił obecny na spotkaniu były kapitan Czarnych, Przemysław Frasunkiewicz. Litwin znakomicie prowadził grę swojej drużyny, wyprowadzał kontry i powstrzymywał obrońców gości. Cesnauskis potrafił nawet, podczas rozpoczynania akcji pod koszem Basketu, przejąć piłkę kierowaną do Tonego Weedena i zdobyć punkty doprowadzając do pierwszego w tym meczu remisu.
Słupszczanie po zmianie stron nie zamierzali jednak kończyć swojej imponującej serii i trzecią kwartę rzutem za trzy rozpoczął Sroka. Gospodarze w tym momencie opadli jednak z sił i ich pomysł na konsekwentne oddalanie się od Basketu legł w gruzach. Czarni przeszli kolejną, tym razem niekorzystną metamorfozę, jednak goście nie potrafili tego wykorzystać. Gospodarze przez sześć kolejnych akcji próbowali trafić choć jeszcze jedną trójkę, co im się nie udało, ale drużyna Andreja Urlepa w tym czasie zdobyła tylko dwa punkty!
Można się było spodziewać, że Czarni w końcu trafią i za siódmym razem udało się to Bennettowi. Mimo że prowadzenie słupszczan było już dwucyfrowe, to gospodarze nie mogli być spokojni o wynik. Wszystko to przez ich ofiarną grę w obronie, co przypłacili faulami wysokich zawodników – jeszcze w trzeciej kwarcie po cztery przewinienia mieli Leończyk, Booker i Barlett. Podkoszowi Czarnych nie mogli się już w pełni angażować w defensywę, co natychmiast zdezorganizowało ich poczynania. Sytuację sprytnie wykorzystali goście – za trzy trafił Cliff Hawkins, a w kolejnej akcji efektownym wsadem popisał się Brandon Wallace, będąc przy tym faulowanym i trafiając rzut wolny. Na tablicy świetlnej pojawił się wynik 54:54 i spotkanie jakby rozpoczęło się od nowa.
Do końca pozostawało już tylko kilka minut i słupszczanie nie chcieli pozwolić, by tak ważne zwycięstwo wyślizgnęło im się z rąk. Bohaterami ostatnich minut okazali się Polacy: Paweł Malesa trafił dwa rzuty za trzy, a Marcin Sroka wykończył kontrę 2+1. Wprowadzony na parkiet Chris Booker zbierał większość piłek w obronie i goście ponownie przegrywali dziesięcioma punktami. Co prawda z dystansu skuteczny był jeszcze Lubeck, chcąc poprowadzić swój zespół do ostatniej szarży, jednak tym samym odpowiedział Bennett i zwycięstwo Czarnych nie było już zagrożone.