Prokom-Anwil: Powtórka czy rewanż?
We wtorek Prokom i Anwil stworzyły wspaniałe widowisko, godne finałów. W czwartek powinno być jeszcze ciekawiej.
Jedno jest pewne. Jeśli Anwil marzy o mistrzostwie Polski, czwartkowy mecz musi wygrać. Przegrywając bowiem 0:2 nie dość, że będzie musiał pokonać sopocian dwukrotnie we własnej hali, to jeszcze w meczu piątym lub siódmym na wyjeździe. To zadanie byłoby w zasadzie niewykonalne.
Trener Urlep zapewne doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego zrobi wszystko, aby jak najlepiej przygotować swoich graczy do drugiego spotkania. Niemal pewne jest, że z każdym graczem z osobna od wtorkowego wieczoru ogląda pierwszy mecz, wskazując swoim koszykarzom elementy, na które mają zwrócić uwagę w czwartek. Takie metody przyniosły skutek rok temu. Anwil po przegranym pierwszym meczu zaskoczył wszystkich w drugim meczu, który wygrał zdecydowanie w Hali 100-lecia.
Pytanie tylko, czy z tak świetnie grającym Prokomem zespół z Włocławka jest w stanie w ogóle powalczyć. Mistrzowie Polski tak naprawdę nie pokazali we wtorek pełni możliwości. Od pierwszych minut poczuli, że gra im się układa, że trafiają na bardzo wysokiej skuteczności. Dotyczy to w szczególności Christiana Dalmau. Portorykańczyka już na ławce rezerwowych rozpierała energia. Kiedy wszedł na parkiet, od razu oddał celny rzut z dystansu i poczuł, że ten dzień należy do niego. Kolejne jego rzuty lądowały w koszu, a Prokom nie musiał pokazywać w zasadzie nic z tego, co przygotował na finały.
Ciekawostką jest to, że z każdym meczem pierwsza piątka sopocian odgrywa coraz mniejszą rolę, a prawdziwymi bohaterami są gracze rezerwowi. We wtorek rzucili 53 z 88 punktów drużyny. Anwil tak bardzo skupił się na ograniczeniu poczynań Gorana Jagodnika i Adama Wójcika, że zignorował zagrożenie ze strony zawodników z ławki. Inna sprawa, że we wtorek można było zobaczyć, że ławka włocławian wcale nie jest taka duża, jakby się wydawało i goście najwięcej tracili, gdy na parkiecie musieli przebywać Prekevicius, Grudziński, czy Hajrić. Być może trener Urlep będzie więc musiał zaryzykować i mniej rotować składem, pozostawiając swoją pierwszą piątkę jak najdłużej na parkiecie.
Goście, żeby wygrać w Sopocie będą musieli przede wszystkim w to uwierzyć. We wtorek zabrakło im właśnie przede wszystkim wiary. Drużyny trenera Urlepa zawsze słynęły z zacięcia, bardzo agresywnej gry i nieustępliwości, tymczasem szkoleniowiec Anwilu oddał mecz w Sopocie już w 35 minucie. Gracze również nie wydawali się maksymalnie skoncentrowani, a rezerwowi rzadko podrywali się po udanych zagraniach kolegów.
Sopocianie muszą przede wszystkim uważać, aby zbyt szybko nie poczuć się mistrzami Polski. Co prawda ciężko sobie wyobrazić, żeby w finale zlekceważyli rywala, ale muszą być gotowi na to, że włocławianie postawią znacznie cięższe warunki. Dekoncentracja, podobna chociażby do tej w meczach z Czarnymi, może mieć poważne konsekwencje.
Co by się nie działo, drugi mecz zapowiada się pasjonująco. Anwil gra o wszystko, a w takich sytuacjach poznaje się mistrza. Sopocianie chcą potwierdzić swoją klasę i pokazać, że stać ich na zakończenie tej serii szybciej, niż przewidywało wielu ekspertów.