Energa Czarni po sezonie
To był udany sezon - mówią zgodnie zawodnicy, trenerzy, szefowie oraz kibice słupskiego klubu. Energa Czarni Słupsk mimo przejściowych trudności zdołali po raz drugi w historii zdobyć brązowy medal.
Czytaj też: Rozmowa z prezesem Andrzejem Twardowskim | Rozmowa z Pawłem Leończykiem
- Patrząc przez pryzmat wysokości budżetów w naszej lidze, powinniśmy zająć miejsce nie gorsze niż szóste. I tylko po cichu liczymy na kolejny medal - mówił przed rozpoczęciem zakończonego już sezonu prezes Energi Czarnych Andrzej Twardowski. Marzenia słupszczan udało się spełnić dzięki odpowiedniemu doborowi zawodników, ambicji młodego jeszcze szkoleniowca, a także wspaniałej atmosferze wokół koszykówki w całym mieście.
Skład Energi Czarnych na sezon 2010/2011 został zbudowany w bardzo rozsądny i przemyślany sposób. Drużyna była dobrze zbalansowana – szybkiego Jerela Blassingame’a uzupełniał spokojny William Avery, atletycznego Camerona Bennermana wyważony Mantas Cesnauskis, podkoszowego Pawła Leończyka grający bardziej na obwodzie Zbigniew Białek, a skocznego Bryana Davisa silny Ermin Jazvin. Jedynie na pozycji niskiego skrzydłowego grali bardzo podobni do siebie zawodnicy – doświadczeni i bardzo pożyteczni szczególnie w defensywie Krzysztof Roszyk i Wojciech Szawarski, których zdobyta przez lata gry na ekstraklasowych parkietów wiedza okazała się dla słupszczan bezcenna w fazie play-off.
– Nasz rodzimy skład należał do jednego z najlepszych w lidze i to już wskazywało na to, że możemy liczyć się w walce o najwyższe cele – mówi Leończyk.
Jednak sezon Energa Czarni rozpoczęli jeszcze bez Avery’ego i Jazvina, ale z Chrisem Oakes’em. Pobyt Amerykanina w Słupsku nie był jednak udany, ponieważ młody środkowy więcej czasu spędzał na leczeniu urazów niż na grze. W lutym, wraz z przyjściem wspomnianej dwójki, kontrakt Oakes’a został rozwiązany.
Słupszczanie byli rewelacją pierwszej części rozgrywek, w trakcie której na 11 spotkań przegrali tylko raz, notując serię ośmiu wygranych z rzędu. We własnej hali Energa Czarni pokonali Turów, Kotwicę, Zastal, PBG Basket i Anwil, a na wyjeździe AZS, Polpharmę, Siarkę, Trefla i Polonię. Jedyna przegrana przydarzyła się im po znakomitym spotkaniu w Gdyni, gdzie w samej końcówce mistrzowie Polski wyrwali gościom zwycięstwo. To w tej rundzie słupszczanie m.in. wygrali drugą kwartę meczu z Anwilem 34:10, rozgromili AZS w jego hali, wyraźnie pokonali wicemistrzów ze Zgorzelca, trafili 7 trójek w sześć minut w Sopocie, a także po raz pierwszy w historii wygrali w Starogardzie Gdańskim.
– Dobre wyniki w pierwszych meczach bardzo nas podbudowały i dzięki temu szliśmy jak burza i wygrywaliśmy kolejne spotkania – mówi Leończyk. – Na półmetku sezonu byliśmy najlepsi, a to bardzo ważna rzecz - wiele się o nas mówiło w całej Polsce, to był historyczny sukces – podkreśla prezes Twardowski.
Ale świetna gra Energi Czarnych nie mogła trwać wiecznie. Już w 2011 roku, w pierwszych ośmiu meczach drugiej rundy wygrali zaledwie dwa, i to jedynie z beniaminkami – Zastalem i Siarką. Szczególnie dotkliwe były przegrane z Kotwicą, PBG Basketem (na wyjazdach) oraz Polpharmą i AZS (u siebie), ale słupszczanie potrafili zagrać jeszcze słabiej. W spotkaniu z Treflem w Gryfi już po dwóch kwartach gospodarze przegrywali aż 23:50! To po tym meczu prezes Twardowski zapowiedział, że jeśli nie wzrośnie zaangażowanie zawodników w grę, może się to skończyć rozwiązywaniem kontraktów. Gracze wzięli sobie te słowa do serc i tydzień później w wielkim stylu pokonali Asseco Prokom.
– Mecz z Treflem to było apogeum naszej słabej gry. Ale na mecz z mistrzem Polski zawsze zespół mobilizuje się dodatkowo. W Gdyni przegraliśmy minimalnie i wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie z nimi powalczyć – wspomina Leończyk. – Wpadliśmy w potężny kryzys i potrafiliśmy sobie z nim poradzić, co świadczy o sile klubu. Daliśmy radę wyjść z bardzo trudnej sytuacji, znaleźliśmy rozwiązanie i przełamaliśmy się pokonując Asseco Prokom – zaznacza Twardowski.
W najlepszym meczu całej drużyny swój najlepszy występ indywidualny zanotował Cameron Bennerman, autor 21 punktów i 7 zbiórek. Niestety, najlepszy „dunker” TBL w pierwszym meczu po pokonaniu mistrzów kraju (we Włocławku) naderwał więzadło krzyżowe przednie w prawym kolanie. Kontuzja wykluczyła go z gry do końca sezonu i w play-off słupszczanie musieli radzić sobie już bez swojego lidera. – Każdy musiał wziąć trochę odpowiedzialności na siebie i cała drużyna musiała uzupełnić lukę po Cameronie. Patrząc na nasz wynik, udało się to – mówi trener Energi Czarnych Dainius Adomaitis.
Play-off słupszczanie rozpoczynali na mało wdzięcznym, czwartym miejscu, co w ewentualnym półfinale owocowało niezwykle trudną rywalizacją z Asseco Prokomem. Najpierw udało im się jednak rozegrać cztery równe, dobre mecze przeciwko Polpharmie Starogard. Ćwierćfinał wygrali 3:1, w czym zasługa przede wszystkim biorącego odpowiedzialność Avery’ego, skutecznego na dystansie Blassingame’a, doświadczonego Szawarskiego oraz niemal bezbłędnego pod koszami Leończyka. W drugiej rundzie słupszczanie mocno się postawili faworyzowanym mistrzom Polski i po dwóch meczach w Gdyni było 1:1. Jednak nawet świetna gra Energi Czarnych w kolejnych spotkaniach nie mogła przeważyć w rywalizacji z dysponującymi szerszym składem mistrzami kraju. Słupszczanie przegrali w półfinale 1:4 i pozostała im walka o drugi w historii klubu brązowy medal.
– Gdy dowiedzieliśmy się, że naszym rywalem będzie Trefl, dodatkowo się zmobilizowaliśmy. Chcieliśmy wszystkim pokazać, że sopocianie nie mają wcale lepszego zespołu i nie możemy przegrywać z nimi tak, jak miało to miejsce w Słupsku. A tamten przegrany mecz miał ogromne znaczenie dla rozstawienia drużyn przed play-off. Chcieliśmy rewanżu – wyjaśnia Leończyk.
Okoliczności zdobycia brązowego medalu na długo pozostaną w pamięci słupskich kibiców. Po pierwszym trudnym, ale wygranym wyjazdowym meczu z Treflem, w którym jeszcze w ostatniej sekundzie Paweł Kikowski mógł doprowadzić do dogrywki, przyszedł czas na spotkanie w Gryfi. Było w nim wszystko: świetna gra słupskiego zespołu od pierwszych minut, heroiczna pogoń rywali przez trzy kwarty, wiara w zwycięstwo kilku tysięcy kibiców, ogromne nerwy w końcówce i ponownie w ostatniej sekundzie rzut, tym razem Harringtona, który mógł w jednym momencie zniszczyć całą atmosferę słupskiego, koszykarskiego święta. Był on jednak niecelny, a cała hala eksplodowała z radości. Słupszczanie po pięciu latach przerwy ponownie stanęli na najniższym stopniu podium.