Przed piątym meczem finału PLK
Po dwóch zwycięstwach w Zgorzelcu, sopocianie wracają do własnej hali z nadziejami na zakończenie rywalizacji.
Zespół z Sopotu mistrzostwo Polski zdobywa nieprzerwanie od pięciu sezonów, jednak tylko dwa razy rywalizacja kończyła się w Hali 100-lecia. Ostatnim razem w sezonie 2006/2007, gdy Prokom Trefl pokonał w finale Turów 4:1. W środę zespół trenera Pacesasa stanie przed szansą powtórzenia tego wyniku.
Turów po fantastycznej pogoni i zwycięstwie w drugim meczu zdawał się być zespołem na tyle dojrzałym i walecznym, aby nawiązać walkę z obrońcą tytułu. Zgorzelczanie nie byli jednak w stanie powtórzyć fantastycznej dyspozycji z Hali 100-lecia i przegrali oba spotkania we własnej hali. W tej chwili są już pod ścianą i każda kolejna porażka zakończy serię na korzyść Asseco Prokomu.
Ciężko się spodziewać, że sopocianie zaprzepaszczą szansę zdobycia złotego medalu już w środę. Zespół z Sopotu miał w tym sezonie nie raz problemy z koncentracją, ale im dłużej kolejna seria trwała, tym były one mniej widoczne. Dlatego mało kto liczy, że mistrzowie Polski mając w głowach szansę na zakończenie rywalizacji w środę, zlekceważą rywala.
Trener Turkiewicz nie potrafił dotąd znaleźć odpowiedzi na świetnie grającego Woodsa. Amerykanin nie tylko zdobywa najwięcej punktów dla sopocian (średnio 20 punktów), ale jest także niezastąpiony w walce o zbiórki. W samym czwartym meczu uzyskał 15 z 35 zbiórek zespołu. Jest zdecydowanym faworytem do nagrody MVP finałów. W wysokiej formie są rozgrywający sopocian – Daniel Ewing i Tyrone Brazelton, którzy są cichymi bohaterami tej serii. Amerykanie być może nie są w stanie zatrzymać Edneya, ale przynajmniej równoważą w ataku punkty, które zdobywa ich rywal.
Nawet przy słabszej dyspozycji w tych finałach Davida Logana, sopocianie wciąż mają więcej innych atutów. Szczególnie pod tablicami, gdzie Turów miał nawiązać w tych finałach wyrównaną walkę. Tymczasem Pat Burke i Filip Dylewicz, którzy mieli fatalny początek play-off, grają teraz bardzo dobrze, a w dołku zdają się być John Turek i Chris Daniels. Ten drugi zagrał co prawda niezłe zawody w ostatnim spotkaniu w Zgorzelcu, ale było to i tak za mało, aby zdominować walkę pod koszami. Światełkiem w tunelu jest dobra postawa Dragisy Drobnjaka i Roberta Witki, która przełożyła się jednak póki co na jedyne zwycięstwo.
Turów może liczyć głównie na kolejny przebłysk geniuszu Tyusa Edneya. Amerykanin notuje w finałach średnio 17 pkt oraz 6 asyst i jest najrówniej grającym graczem w zespole wicemistrzów Polski. Jego świetna gra w drugim meczu na długo pozostanie w głowach kibiców. W Zgorzelcu w końcówkach spotkań już jednak tak nie błyszczał i nie był w stanie przechylić losów meczu na korzyść swojego zespołu. Szczególnie w trzecim spotkaniu, kiedy Turów prowadził jeszcze na kilka minut przed końcem spotkania i zabrakło nieco cierpliwości i doświadczenia, aby wygrać tamto spotkanie.
Prawdopodobnie w środę z rękawa trenera Pacesasa wypadnie jeden z asów. Dotychczas sopocianie mieli chyba największą w lidze przewagę w drugiej kwarcie, gdy na parkiecie musi przebywać młody gracz. Wszystko za sprawą Przemysława Zamojskiego, który w tym sezonie poczynił ogromne postępy. Rzucający Asseco Prokomu w Zgorzelcu doznał jednak kontuzji kolana, która praktycznie eliminuje go z gry do końca sezonu. Teoretycznie w składzie jest jeszcze Adam Łapeta, ale jego skłonność do łapania przewinień może zmusić trenera Pacesasa do sięgnięcia po innych, mniej ogranych młodych graczy, takich jak Mateusz Kostrzewski. Tym samym przewaga mistrzów Polski w drugiej kwarcie może zostać zniwelowana.
Marne to jednak pocieszenie dla graczy Turowa, którzy będą musieli zagrać bardzo dobrze w całym meczu, a nie tylko w drugiej kwarcie, aby uniknąć egzekucji. Zespół ze Zgorzelca musi przypomnieć sobie, że sukces może im dać jedynie skuteczna gra w obronie. Dotychczas funkcjonowała ona tak jak powinna tylko momentami. W opinii ekspertów Turów miał szukać swoich szans na zwycięstwa zatrzymując Asseco Prokom poniżej 80 punktów. W tej serii jeszcze im się to nie udało.