Asseco Prokom znów najlepszy w Polsce!
Asseco Prokom po raz szósty z rzędu został mistrzem Polski! Sopocianie w piątym meczu pokonali PGE Turów 96:74.
Asseco Prokom Sopot całą rywalizację wygrał 4:1. MVP finału został Qyntel Woods, który w ostatnim meczu rzucił 28 punktów.
Przed piątym spotkaniem w Hali 100-lecia większość osób była przygotowana na świętowanie. Mało kto przypuszczał bowiem, że po dwóch wygranych w Zgorzelcu, prowadząc w serii 3:1, Asseco Prokom przegra kolejny mecz we własnej hali. Zespół gości nie przyjechał jednak na egzekucję. Zawodnicy trenera Turkiewicza zapowiedzieli walkę do ostatniej sekundy. Niespodziewanie Turów do spotkania przystąpił wzmocniony Bryanem Bailey’em, który po kontuzji w pierwszym meczu nie mógł uczestniczyć w finałach. Na parkiet nie wybiegł za to Alex Harris. W zespole sopockim zabrakło za to Przemysława Zamojskiego.
Drużyna Turowa zgodnie z zapowiedziami od pierwszych minut postawiła sopocianom bardzo ciężkie warunki. Praktycznie z każdej pozycji trafiał Damir Milijković i po chwili było już 17:5 dla przyjezdnych. Sopocianie nie potrafili przebić się przez dobrze zorganizowaną obronę rywala, a rzuty z dystansu nie wpadały do kosza. Nawet Qyntel Woods nie był w pomóc swoim kolegom. Dopiero pojawienie się na parkiecie Filipa Dylewicza i jego celny rzut z dystansu pozwoliło nieco uspokoić sytuację, ale pierwsza kwarta i tak należała do Turowa, który prowadził 24:16.
W drugiej kwarcie do pracy wziął się Woods. Amerykanin wreszcie znalazł sposób na obronę gości i bezlitośnie zdobywał punkty. Nawet gdy nie trafiał, potrafił zebrać piłkę po swoim rzucie i dobić ją do kosza. Głównie dzięki niemu mistrzowie Polski zniwelowali przewagę i w 15 minucie był remis po 27:27. W ekipie Turowa brak Tyusa Edneya widoczny był gołym okiem. Goście tracili piłkę za piłką, a kontrataki sopocian były niezwykle zabójcze i kończone zazwyczaj celnym rzutem za trzy punkty. W 17 minucie było już 39:30 dla zespołu trenera Pacesasa. Powrót rozgrywającego zgorzelczan na parkiet odmienił sytuację tylko na moment. Końcówka kwarty to popis Brazeltona, który wyprowadził mistrzów Polski na prowadzenie 48:37 po 20 minutach gry.
Początek trzeciej kwarty przypomniał kibicom przez chwilę fatalne drugie spotkanie. Przez prawie pięć minut gospodarze nie potrafili zdobyć punktów, a Turów mozolnie odrabiał straty. Pięknymi podaniami popisywał się Edney i zrobiło się tylko 48:43. Niemoc sopocian, z linii rzutów wolnych przełamał dopiero Ronnie Burrell, a po celnych trójkach Logana i Woodsa przewaga gospodarzy znów była dwucyfrowa. Turów robił co mógł, ale brakowało mu atutów w tym spotkaniu, jak i w całej serii. Indywidualnymi akcjami wynik trzymał Edney, ale był to wynik wciąż niekorzystny dla gości. W końcówce kwarty Qyntel Woods zdobył pięć punktów z rzędu i sopocianie prowadzili już 69:56.
W ostatniej kwarcie na trybunach panowały głównie przygotowania do fety. Kibice raz po raz wykrzykiwali nazwisko swojej gwiazdy – Qyntela Woodsa, tradycyjnie już próbując wpłynąć na decyzję o przyznaniu nagrody MVP. Tym razem nie było takiej potrzeby, gdyż Amerykanin zasłużył na tą nagrodę bezdyskusyjnie. W czwartej kwarcie skrzydłowy Asseco Prokomu pokazał jeszcze kilka swoich magicznych zagrań i w 36 minucie, przy osiemnastopunktowym prowadzeniu gospodarzy, trener Pacesas ściągnął go z parkietu, dając kibicom szansę pożegnania swojego ulubieńca owacjami na stojąco. Mecz kończyli w obu zespołach gracze rezerwowi, a sopocianie ostatecznie wygrali 96:74.
Bohaterem decydującego spotkania był nie kto inny jak Qyntel Woods, który zdobył 28 punktów, a do swojego dorobku dodał jeszcze 9 zbiórek i 6 asyst. Był to jego najlepszy występ w tych finałach, co tylko potwierdziło słuszność przyznania mu nagrody MVP. 17 punktów dla zwycięzców zdobył także David Logan, a 14 Daniel Ewing. W zespole Turowa najlepiej wypadli Tyus Edney i Damir Milijković, którzy zdobyli po 18 punktów.
Sopocianie wygrali tym samym całą serię 4-1 i po raz szósty z rzędu mogą cieszyć się z mistrzostwa Polski. Na specjalnych okazjonalnych koszulkach pojawiła pojawił się napis „to be continued...” (ciąg dalszy nastąpi), co jest już zapowiedzią walki o tytuł w kolejnym sezonie. Póki co sopocianie przeszli do historii, gdyż tak długiej serii mistrzostw nie miała dotąd żadna drużyna w Polsce.