Asseco Prokom - PGE Turów: Fantastyczny pościg!
Przed ostatnią kwartą Asseco Prokom prowadził 11 punktami, ale to PGE Turów wygrał 93:84 dzięki świetnej czwartej kwarcie.
Pierwsze spotkanie, wygrane w łatwy sposób przez Asseco Prokom, ostudziło nieco nadzieję na równie emocjonujący finał co rok wcześniej. Sopocianie zdominowali grę pod oboma koszami i rozstrzygnęli losy meczu już w pierwszej połowie. Gracze Turowa po pierwszym meczu obiecywali poprawę i bardziej wyrównaną walkę w drugim starciu. Zadanie mieli jednak trudniejsze, gdyż musieli sobie radzić bez Bryana Baileya, któremu odnowiła się kontuzja barku.
Całą pierwszą kwartę zdominowały przewinienia i rzuty osobiste. Sędziowie od pierwszych minut pokazali, że na ostrą grę w tym spotkaniu nie pozwolą. Oba zespoły już po pięciu minutach miały wykorzystany limit fauli, a w całej kwarcie uzbierały w sumie 18 przewinień. Kończyło się łatwymi punktami z linii rzutów wolnych. Nieco skuteczniejsi w tym elemencie byli zgorzelczanie, ale pierwsza kwarta i tak należała do gospodarzy, którzy wygrali tą część gry 25:22. Po dwa przewinienia szybko złapali Qyntel Woods i Chris Daniels, co spowodowało, że musieli usiąść na ławce rezerwowych.
W drugiej części części gry na parkiecie miał miejsce prawdziwy pojedynek gigantów. Nie do zatrzymania byli zarówno Pat Burke jak i Dragisa Drobnjak. Z początku lepszy był Irlandczyk, który zaskoczył wszystkich trzema trafieniami za trzy punkty i w 10 minut rzucił 13 punktów. Niewiele gorszy był Drobnjak, który także popisał się trafieniem z dystansu, ale większość swoich punktów zdobył jednak spod kosza. Środkowy Turowa uzbierał ich do przerwy 11. Sopocianie mogli poza tym liczyć na Daniela Ewinga i Ronnie Burrella, dzięki czemu do przerwy prowadzili 50:44.
Wydawało się , że losy meczu rozstrzygnęły się na początku trzeciej kwarty. Tą część gry mistrzowie Polski wygrali 18:3 i to mogło wystarczyć, aby tego dnia wygrać z Turowem. Z dystansu trafiali Woods, Logan i Ewing, a spod kosza Burke. Zgorzelczanie nie potrafili na to w żaden sposób odpowiedzieć. Symbolem ich bezradności była akcja w której Harris kozłował piłkę w miejscu, aż skończył się czas na rozegranie akcji. Zawodnik Turowa nawet nie podjął próby rzutu.
Sytuacja zrobiła zwrot o 180 stopni w 25 minucie spotkania. Zgorzleczanie rzucili się do odrabiania strat, a gospodarze zamiast dobić rywala, kompletnie się rozluźnili. Pięknym wsadem popisał się Daniel Ewing, a wejściem pod kosz Qyntel Woods, ale to goście dominowali, doprowadzając do stanu 70:59 po 30 minutach gry.
W ostatniej części gry goście poczuli swoją szansę na zwycięstwo i kontynuowali pogoń. Od stanu 68:47 zdołali doprowadzić do wyniku 70:71 w 35 minucie meczu. Goście wstrzelili się w tym okresie w rzutach z dystansu. Niekskuteczni wcześniej Milijković, Harris i Witka zdobywali najważniejsze punkty. Błąd popełnił Trener Pacesas, który niepotrzebnie wykorzystał przerwę na koniec trzeciej kwarty i w ostatniej części gry miał dostępny tylko jeden czas. Harris wciąż jednak trafiał z dystansu i ostatecznie Litwin skapitulował przy stanie 74:82 na trzy minuty przed końcem spotkania. Niewiele to jednak zmieniło w sytuacji na parkiecie. Co prawda mistrzowie Polski zaczęli zdobywać punkty, ale Turów to zbyt doświadczona drużyna, aby pozwolić sobie na roztrwonienie przewagi w końcówce. Jak profesor zagrał w tym czasie Tyus Edney, który pomógł Turowowi dowieźć zwycięstwo do końca.
Zespół trenera Turkiewicza pokazał ogromną ambicję w ostatnich piętnastu minutach meczu i zostało to nagrodzone zwycięstwem w Hali 100-lecia. Tak jak można było mieć uwagi co do nastawienia zgorzelczan w pierwszym spotkaniu finału, tak w drugim meczu goście wzbili się na wyżyny swoich możliwości. Drugim atutem okazała się obrona strefowa. - To była nasza ostatnia deska ratunku, gdy przegrywaliśmy różnicą 21 punktów – mówił po meczu szczęśliwy Robert Witka. Sopocianie początkowo rozbijali ją w książkowy sposób, ale z każdą minutą było coraz gorzej. Do tego należy dodać także wygraną walkę o zbiórki, co było główną przyczyną porażki Turowa w niedzielę. - Tym razem zagraliśmy z większą agresją pod koszami. Nawet Edney zebrał cztery piłki w ataku – mówił po meczu zadowolony trener Turkiewicz.
Najlepszym graczem Turowa w tym spotkaniu był Dragisa Drobnjak, który spotkanie zakończył z 23 punktami i 9 zbiórkami. Tylko 13 punktów dodał Alex Harris, ale trafiał w najważniejszych momentach spotkania. Tyle samo punktów rzucili także Daniels i Milijković. Cichym bohaterem był za to Tyus Edney, który w końcówce meczu grał jak profesor. Dla sopocian najwięcej punktów rzucił Pat Burke (19 pkt). Po 15 punktów dodali Daniel Ewing i Qyntel Woods.