Energa Czarni - PGE Turów: Mocniejsi w końcówce
Dzięki wyrachowaniu w końcówce zespół PGE Turowa zwyciężył z Energą Czarnymi 91:83, wygrywając całą rywalizację 4:2.
W pierwszej piątce Energi Czarnych po raz kolejny pojawił się Bojan Bakić, zastępując najlepszego strzelca słupszczan Demetrica Bennetta. Takie ustawienie pozbawiało świetnego obrońcę gości Krzysztofa Roszyka możliwości pilnowania Amerykanina. Dzięki temu Bennett spisał się po raz kolejny w ataku, jednak to nie celne rzuty, a gra w defensywie, okazała się decydująca nie tylko w tym spotkaniu, ale również w całej serii. Dobra obrona zapewniła drużynie ze Zgorzelca trzeci z rzędu występ w finale Polskiej Ligi Koszykówki.
Początek ostatniego, szóstego meczu, bardzo przypominał mecz numer 4 tej rywalizacji. Tym razem pierwsze minuty ponownie należały do gości. PGE Turów bardzo szybko osiągnął przewagę. Dzięki świetnej grze Damira Milijkovica i kompletnej dominacji przy walce o zbiórki podkoszowych gości, po trzech minutach gry zespół Pawła Turkiewicza prowadził 12:2. Dopiero po przerwie dla Gaspera Okorna, jego zespół znacznie przyspieszył swoje akcje i ruszył do ataku – po chwili było już tylko 13:10 dla przyjezdnych. Od tego momentu mecz się wyrównał.
Przełomem w pierwszej połowie było wprowadzenie przez trenera słupszczan na parkiet Omara Baletta, który nie grał w trzech poprzednich spotkaniach. Zawodnik Czarnych u boku Mantasa Cesnauskisa i Demetrica Bennetta był najlepszym koszykarzem na parkiecie, a ich zespół w pewnym momencie prowadził już 50:41. Barlett w tym czasie zdołał wykończyć kontratak, trafić spod kosza oraz efektownym wsadem po podaniu na alley-oop po raz kolejny zapunktować. Końcówka pierwszej połowy należała jednak do gości, którzy nie przejęli się wysokim prowadzeniem słupszczan. Tyus Edney wraz z Dragisą Drobnjakiem zdobyli siedem punktów z rzędu, cała drużyna ze Zgorzelca świetnie spisała się w obronie i dystans dzielący obie drużyny zmniejszył się do zaledwie dwóch punktów.
Po zmianie stron niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o podejście i zaangażowanie zawodników obu zespołów do gry. Cały czas na parkiecie trwała zacięta i agresywna walka, którą dopuścili sędziowie, dzięki czemu widowisko nie było zbyt często przerywane. Twarda obrona z dwóch stron odbywała się na granicy faulu, jednak gra była płynna i każda akcja wywoływała dodatkowe emocje.
W trzeciej kwarcie niespodziewanie Krzysztof Roszyk rzucił wyzwanie Marcinowi Sroce, dwukrotnie trafiając przy jego asyście z dystansu. Podobnymi akcjami próbował się odwdzięczyć kapitan Energi Czarnych, jednak jego rzuty nie dochodziły celu. Gdy na parkiecie pojawił się Gorjan Radonjic, który wskoczył do składu przez kontuzję Alexa Harrisa, od razu zapisał się w protokole celną trójką, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie 63:57. – Słupszczanie postawili nam bardzo trudne warunki w całej serii – mówił trener gości Paweł Turkiewicz. – W drugiej połowie zagraliśmy naszą defensywę, a także udało nam się trafić kilka ważnych trójek, za co należą się brawa chociażby Gorjanowi – dodał szkoleniowiec Turowa. Z kolei pomysły na grę drużyny Gaspera Okrona kończyły się właściwie przy linii rzutów dystansowych, a goście cały czas uwydatniali swoją kontrolę nad wydarzeniami na boisku.
Ważnym momentem był przełom dwóch ostatnich części meczu, gdy najpierw w ostatniej sekundzie trzeciej kwarty Demetric Bennett trafił za trzy, a pierwsza akcja kolejnej należała do Mateo Kedzo, który popisał się podobnym rzutem. Na tablicy pojawił się wynik 65:66, ale od tej chwili cztery punkty z rzędu zdobył John Turek, a Radnojic kolejny raz nie pomylił się z dystansu. Ostatni zryw i ostatnie zagrożenie dla zwycięstwa Turowa miało miejsce w połowie ostatniej kwarty, gdy Kedzo faulowany zdobył punkty, a po zbiórce w ataku Paweł Malesa trafił za trzy. Czarnym do rywali brakowało już tylko trzech punktów (72:75), jednak w kolejnej akcji dwukrotnie na linii rzutów wolnych nieskuteczny okazał się Mantas Cesnauskis i to był koniec marzeń słupszczan o przedłużeniu półfinałowej serii. Zawodnicy ze Zgorzelca nie chcieli pozwolić na to, by decydująca wygrana wyślizgnęła im się z rąk. Po kilku skutecznych kontrach i kolejnej trójce Radnojica goście prowadzili już 74:82, zwycięskiego dzieła dopełnił Dragisa Drobnjak, niemal nie myląc się w akcjach podkoszowych. Ostatecznie to Turów, dzięki mądrej i poukładanej grze w końcówce wygrał 91:83 i awansował do finału.
– Naszym największym sukcesem jest to, że udało nam się wywieźć dwa zwycięstwa z Hali Gryfi – podkreślał Gorjan Radonjić. – Nie była to łatwa seria dla żadnej z drużyn, mamy za sobą półfinał walki. Na gorąco trudno mi znaleźć przyczyny naszej przegranej – komentował zmartwiony Marcin Sroka, skrzydłowy Czarnych. – Jeśli chcesz wygrać mecz z tak dobrym przeciwnikiem, musisz być skoncentrowany przez pełne 40 minut gry – mówił Gasper Okorn. – Według mnie najważniejszym momentem spotkania była pierwsza połowa, a nie jak mogłoby się wydawać druga. Rzucając 50 punktów do przerwy powinniśmy prowadzić w tym momencie piętnastoma, a nie dwoma punktami. Nasza obrona w tym czasie była fatalna i to zadecydowało o wyniku tego meczu – dodał Okorn.