Marco Legovich: Praca w OBL to świetna nauka. Dużo graczy z wysokim IQ

- Uważam, że finalnie znaleźliśmy graczy, którzy są wystarczająco dobrzy, żeby rywalizować w tej lidze i traktowali Dziki jako pierwszą opcję. Są głodni i ambitni i z bardzo dobrą etyką pracy. Myślę, że dzięki temu możemy przetrwać w trudnych momentach - mówi Marco Legovich, trener Dzików Warszawa.
Karol Wasiek: Zna pan Alessandro Magro?
Marco Legovich, trener Dzików Warszawa: Tak, oczywiście. Alessandro to świetny trener i jeszcze lepszy człowiek. Spędziliśmy razem kilka lat w reprezentacji Włoch do lat 20. Wiele się od niego nauczyłem.
Mamy świetną relację. Oczywiście, napisałem do niego, gdy dowiedziałem się o możliwości przyjazdu do Polski i dużo na ten temat rozmawialiśmy.
On z dużym sentymentem wraca do czasów pobytu w Polsce.
- Tak, to prawda. To było dla niego wspaniałe doświadczenie. Dzięki Polsce wrócił do Włoch. Cieszę się, że ma pracę na poziomie włoskiej ekstraklasy. Życzę mu jak najlepiej.
Jaka była pana pierwsza reakcja na telefon ze strony Dzików Warszawa w sprawie ewentualnego angażu na stanowisko pierwszego trenera?
- Byłem bardzo podekscytowany. Byłem w momencie, w którym rozważałem kolejny krok, odejście z Varese. Myślałem o powrocie na stanowisko trenera, ale także o pracy poza granicami Włoch.
Dlaczego chciał pan opuścić ojczyznę?
- Wiedziałem, że po spadku z Triestem nikt nie był gotowy, żeby dać mi szansę na stanowisko pierwszego trenera. Zaakceptowałem ten fakt. Poza tym uważałem, że w moim życiu to był odpowiedni moment na to, by zrobić taki krok. Nie mamy z partnerką jeszcze dzieci, więc przyjazd do Polski był łatwą decyzją.
Dziki - moim zdaniem - były na tym samym poziomie, jeśli chodzi o sytuację na rynku. Nawet prezes Szolc mówił, że mamy wiele cech wspólnych.
Jak wyglądały rozmowy z Dzikami?
- Mieliśmy kilka rozmów kwalifikacyjnych. Cały proces trwał około dwóch miesięcy. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, że właściciele przyjechali do Varese, żeby się ze mną spotkać.
To był dla mnie duży krok. Uznałem, że ci ludzie poważnie rozważają mój profil. Mieliśmy trzy lub cztery rozmowy kwalifikacyjne, a potem spotkanie na żywo. Następnie bardzo łatwo doszliśmy do porozumienia.
Dziki szukały profilu podobnego do mojego, a ja szukałem tej możliwości, więc dlaczego nie?
Czy w trakcie rozmów kwalifikacyjnych padał wątek grania szybszego i bardziej widowiskowego? Wiem, że zawodnikom - w trakcie negocjacji - mówił pan, że tempo Dzików będzie na dużo wyższym poziomie.
- Myślę, że średnie tempo we Włoszech, pomijając kilka drużyn, w tym także euroligowe, które grają systemową koszykówkę, jest na wyższym poziomie. Nie chodzi tylko o tempo, ale na przykład o decyzje. Myślę, że liczba zagranicznych trenerów we Włoszech, którzy przybyli w zeszłym sezonie, popycha ligę w kierunku wyższego tempa. Taki trend mi się osobiście podoba. Jestem zwolennikiem takiego grania.
We Włoszech wiele sytuacji jest rozwiązywanych poprzez indywidualny talent zawodników. Często ci gracze łamią system gry i zaplanowane zagrywki. W Polsce jest inaczej. Większość akcji jest zaplanowanych, które mają doprowadzić do tego, by konkretny zawodnik oddał rzut. Jest dużo taktyki i scoutingu, co też naszym zawodnikom proponujemy na różnych płaszczyznach. Podoba mi się fakt, że w PLK jest dużo inteligentnych zawodników. IQ graczy jest na wysokim poziomie.
Do której strategii jest panu bliżej?
- To świetne pytanie, na które nadal nie mam odpowiedzi.
Myślę, że stara szkoła ma dużą wartość. Wiem, że niektórzy mówią, iż współczesna koszykówka jest jak Biblia, a stara szkoła jest po prostu archaiczna. Tak nie jest.
Myślę, że obie szkoły mają swoje plusy i minusy. Chodzi o znalezienie dobrego kompromisu i to jest najtrudniejsze. Myślę, że dla mnie - jako trenera - to świetna lekcja, by dopasować się do warunków panujących w PLK.
Wciąż się uczę poprzez mecze. Trwa proces adaptacji. Pewne rzeczy udoskonalamy w naszej grze, z niektórych rezygnujemy.
Czy tytuł “króla sparingów” wam zaszkodził?
- Tytuł “króla sparingów” był czymś wykreowanym z zewnątrz. Nie mieliśmy na to wpływu. Do każdego meczu sparingowego podchodziliśmy z myślą o rozwoju i doskonaleniu się. Naszym założeniem było to, by przełożyć na spotkania to co robiliśmy na treningach, budując własną tożsamość.
Mecze ligowe to zupełnie inna historia: taktyka i scouting całkowicie zmieniają wynik.
Jednak mimo bilansu 1-3 nie zwiesiliśmy głów. Nadal ciężko pracowaliśmy, trzymając się razem, wierząc, że lepsze wyniki przyjdą. I tak też się stało. Pokonaliśmy najpierw Arkę, a potem MKS. W obu meczach pokazaliśmy jakość, pokazując, że idziemy do przodu. Mamy oczywiście świadomość tego, że nadal mamy nad czym pracować. Na pewno nie popadamy w hurraoptymizm po tych dwóch zwycięstwach.
Jaki był pomysł na budowę tej drużyny?
- Zaczęliśmy od polskiej części składu. Uważam, że to najważniejszy element konstruowania zespołu. Myślę, że w tej kwestii zrobiliśmy duży krok do przodu w porównaniu do ostatniego sezonu. Dołożyliśmy graczy, którzy są w kręgu zainteresowań reprezentacji Polski - Grzegorza Kamińskiego i Łukasza Frąckiewicza. Podpisaliśmy także umowę z Krzysztofem Kempą, młodym i perspektywicznym zawodnikiem, który ma przed sobą dużą przyszłość. Udało nam się również zachować w składzie Grzegorza Grochowskiego i Michała Aleksandrowicza. Wiem, jak ważni są dla tej drużyny.
W kontekście graczy zagranicznych miałem określone profile graczy, na których bardzo mi zależało. Udało nam się pozyskać Landriusa Hortona do pełnienia funkcji “go-to guy”. Vander Plas daje nam równowagę w zespole.
Nie ukrywam, że jestem trenerem, który lubi na danych pozycjach mieć graczy o różnych profilach. Cenię sobie u zawodników wszechstronność.
Mamy na pozycji nr 5 technicznego środkowego w postaci Frąckiewicza i energizera w postaci Oguamy.
Na pozycji nr 1 mamy Grochowskiego, który świetnie czytą grę i Caruthersa grającego w szybszym tempie.
Chavez to gracz, który potrafi w pojedynkę odwrócić losy meczu. Soares jest graczem w typie “3&D”.
Kombinacje na różnych pozycjach pozwalają nam grać różną koszykówkę i dopasowywać się do stylu preferowanego przez danego rywala. Poza tym granie na dwóch frontach wymusiło na nas posiadanie szerszego składu.
Ci ludzie, których pan wymienił, przyszli do OBL z lig słabszych - czeska, słowacka czy cypryjska. Jedynie Soares jest zawodnikiem, który ostatnio grał w Bundeslidze. To był celowy zabieg z pana strony?
- Trzeba wziąć pod uwagę dwa aspekty. Kwestię finansową i sportowo-wolicjonalną.
Nie lubię, kiedy zawodnicy trzymają cię przy stole i mówią: chcę poczekać. I powtarzają to przez kilka dobrych dni. Uważam, że finalnie znaleźliśmy graczy, którzy moim zdaniem są wystarczająco dobrzy, żeby rywalizować w tej lidze i traktowali Dziki jako pierwszą opcję. Byli głodni i ambitni.
Wszystkich graczy dokładnie przeanalizowaliśm pod kątem sportowym i charakterologicznym. Wszyscy są profesjonalni, z bardzo dobrą etyką pracy i myślę, że dzięki temu można przetrwać w trudnych momentach.
W ostatnich dniach dużo mówi się o zmianach w klubach ORLEN Basket Ligi. Czy Dziki Warszawa są aktywne na rynku transferowym?
- Zadaniem klubu jest być gotowym w każdej chwili. Należy mieć wszystko pod kontrolą na rynku transferowym. Z drugiej strony, odpowiedź zawodników po słabszych meczach była znakomita. Jestem szczęśliwy z faktu, że dalej możemy budować grę w takim składzie.
Myślę, że dla tych zawodników, którzy są dość młodzi, każdy mecz to możliwość zebrania cennego doświadczenia. I tego właśnie potrzebujemy, aby przetrwać trudne momenty i iść do przodu.









































