Szymon Tomczak: Nie żałuję transferu do Trefla Sopot
- Trener Tabak i dyrektor Kwiatkowski zgodnie stwierdzili, że w tym momencie powinienem grać znacznie więcej, a w Treflu niekoniecznie jest to możliwe. Jestem im wdzięczny za tę szczerą rozmowę. Wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Zwykle bywało tak, że z dnia na dzień byłem odsuwany bez żadnych argumentów. Tu była konkretna i szczera rozmowa - mówi Szymon Tomczak.
Karol Wasiek: Szymon Tomczak w meczu z Enea Stelmetem Zastalem Zielona Góra pokazał, że ma się całkiem dobrze...
Szymon Tomczak, koszykarz Trefla Sopot: Bo tak jest! Jestem cały czas gotowy do gry. Głodny gry przede wszystkim. Chcę udowodnić, że mogę grać na dobrym poziomie w koszykówkę w ORLEN Basket Lidze. I tyle. Nie ma w tym większej filozofii.
Jak wygląda obecnie twoja sytuacja w Treflu Sopot? Czy prawdą jest, że w ostatnim czasie odbyłeś rozmowę z Żanem Tabakiem?
- Tak, odbyłem - po przyjściu Geoffreya Groselle'a do Trefla - bardzo konkretną i szczerą rozmowę z trenerem Żanem Tabakiem i dyrektorem sportowym Tomaszem Kwiatkowskim. Dowiedziałem się, że w obecnej sytuacji moja rola w zespole będzie minimalna, a moje minuty znacząco spadną. Zarówno trener, jak i dyrektor zgodnie stwierdzili, że w tym momencie powinienem grać znacznie więcej, a w Treflu niekoniecznie jest to możliwe. Jestem im wdzięczny za tę szczerą rozmowę. Wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Zwykle bywało tak, że z dnia na dzień byłem odsunięty bez żadnych argumentów. Tu była konkretna i szczera rozmowa.
Co w takim razie z przyszłością Szymona Tomczaka?
- Zastanawiam się, co zrobić w tej sytuacji. Chcę podjąć jak najlepszą decyzję pod kątem sportowym, jak i rodzinnym. W tym roku biorę ślub i muszę to uwzględnić. Na pewno nie będzie to łatwa decyzja, bo podpisałem w Treflu Sopot dwuletni kontrakt z myślą, że go tu wypełnię, a nie po to, by go przedwcześnie zrywać czy iść na wypożyczenie. Muszę to wszystko przemyśleć. Nie będę się na pewno spieszył.
Domyślam się, że po informacji o możliwym odejściu z Trefla Sopot telefon twojego agenta rozgrzał się do czerwoności...
- Tak. Nie jest tajemnicą, że mam kilka ofert z innych klubów. Poprosiłem swojego agenta o to, by nie dawał mojego numeru innym trenerom. Nie chcę na tym etapie niczego nikomu obiecywać, bo na razie jestem daleki od podjęcia finalnej decyzji.
Słyszałem, że do turnieju o Pekao S.A. Puchar Polski nie zamierzasz zmieniać pracodawcy. To prawda?
- To umowny termin, w którym chcę podjąć decyzję czy zostaję w Treflu, czy jednak odchodzę. Podkreślam, że nie zależy mi na podejmowaniu gwałtownych decyzji. Należy też pamiętać, że na moje odejście musi wyrazić zgodę Trefl. Nie ukrywam, że fajnie byłoby zagrać w Pucharze Polski i osiągnąć tam dobry wynik. Trefl broni tytułu z poprzedniego roku, więc jest się o co bić. Być może, gdyby pojawiła się konkretna oferta, to decyzję podjąłbym szybciej. Na ten moment są jedynie telefony i zapytania.
Takie życie w niepewności nie jest ci obce. Wcześniej też miałeś takie sytuacje, że mecze oglądałeś jedynie z ławki rezerwowych, odgrywając marginalną rolę w zespole.
- Tak. To moja... trzecia taka sytuacja w karierze, gdy gram pół sezonu, a później tracę miejsce w rotacji. Nauczyłem się tego, że nie można o tym myśleć, trzeba po prostu każdego dnia wykonywać ciężką pracę na treningach i łapać te szanse, które podaje ci los. Pamiętam sytuację z zeszłego sezonu, gdy nagle pojawiłem się na parkiecie w czwartym meczu finałowym. A przecież nic praktycznie nie grałem w poprzednich spotkaniach. Jestem nauczony tego, że muszę być gotowy do gry w każdym momencie. Nie obrażam się, bo to jest biznes. Klub pozyskał Geoffa z myślą o wzmocnieniu zespołu. Ja to rozumiem, ale to nie oznacza, że poddam się i wywieszę białą flagę. Wręcz przeciwnie.
Żałujesz transferu do Trefla Sopot?
- Geoff trochę mi popsuł marzenia (śmiech). Mówiąc poważnie: nie żałuję, bo bardzo dużo nauczyłem się od trenera Żana Tabaka. Nawet gdybym wiedział przed sezonem, że tak się sprawy potoczą, to i tak podpisałbym kontrakt w Treflu Sopot. Zawsze chciałem pracować z Żanem Tabakiem. Po kilku miesiącach wspólnej pracy mogę powiedzieć, że jestem lepszym zawodnikiem. Dużo się nauczyłem pod kątem gry w defensywie i tyłem do kosza, a o tym sporo rozmawialiśmy przed rozpoczęciem sezonu. Obiecał, że poprawimy ten element i jak najbardziej się z tego wywiązuje.
Podsumowując: nie mogę na nic narzekać w Sopocie. Pamiętajmy, że wróciłem z Chin - po grze na Uniwersjadzie - z kontuzją. Klub się mną super zajął, nie było żadnej rozmowy na temat rozwiązania kontraktu. Mogłem liczyć na wsparcie z każdej strony. Miałem kapitalną opiekę medyczną. Profesjonalizm czuć na każdym kroku.
Dlaczego odszedłeś ze Śląska Wrocław?
- Co prawda miałem ważny kontrakt z klubem na kolejny sezon, ale czułem, że muszę zmienić otoczenie. Trochę się zasiedziałem we Wrocławiu, choć w przyszłości chciałbym wrócić do Śląska. Dużo temu klubowi zawdzięczam. Psychicznie miałem jednak nieco dość tej sytuacji, tej niepewności. Zależało mi na tym, by pójść do klubu, w którym trener mnie chce i wie, jak skorzystać z moich atutów. W Śląsku za każdym razem byłem narzucany trenerom z góry. Nie oszukujmy się, ale nie jestem wymarzonym graczem na pozycji środkowego. Nie mam 210 cm, nie skaczę pod sufit i nie blokuję wszystkiego, co leci w stronę kosza. Jestem specyficznym graczem na tej pozycji.
Właśnie, bo jest żywa dyskusja na temat pozycji Szymona Tomczaka. Środkowy czy silny skrzydłowy?
- Środkowy. Choć może kiedyś będę "czwórką". Dokładam starań, by tak kiedyś było. Trenuję ciężko. Zdradzę, że gdy złamałem nogę w zeszłym sezonie, to całkowicie zmieniłem technikę rzutu pod okiem trenera Maksyma Papacza. Wcześniej rzucałem w stylu "katapulty". Teraz wyrzucam piłkę sprzed czoła. Myślę, że to kluczowa kwestia w kontekście zmiany techniki mojego rzutu. Jestem wdzięczny trenerowi za pracę i cierpliwość.
Nie jesteś jedynym zawodnikiem, który tak mówi.
- Trener Papacz jest bardzo aktywny, sporo pracuje z innymi zawodnikami. Takim przykładem jest Michał Sitnik, który w ostatnim czasie mocno zmienił technikę rzutu i widać tego efekty. Muszę też powiedzieć, że w Śląsku Wrocław miałem szczęście do trenerów. Na początku swojej przygody w tym klubie nie potrafiłem zrobić dwutaktu z lewej strony. Trenerzy Krzykała, Portas, Jankowski mocno ze mną pracowali. Każdy z nich wiele mi dał. Później trener Grygowicz pracował ze mną indywidualnie przed treningami z Oliverem Vidinem. Nie mogę też oczywiście zapomnieć o trenerze Radosławie Hyżym. Ma specjalne miejsce w moim sercu. To on mnie wyciągnął z drugiej ligi i przesunął do pierwszoligowego zespołu. Byłem jego żołnierzem. Poświęcił mi mnóstwo czasu.