Andrzej Pluta: Lojalność i szacunek
- Nie wybiegam do przodu, nie myślę o tym, co będzie za kilka miesięcy. Chcę pokazać szacunek i lojalność wobec ludzi, którzy mi pomogli w trudnym momencie. Nie mogę na nic nic narzekać pod względem sportowym, organizacyjnym i medycznym. Staram się to oddać na parkiecie - mówi Andrzej Pluta.
Karol Wasiek: Czy pamiętasz moment w meczu z Muszynianką Domelo Sokołem Łańcut, w którym doznałeś kontuzji?
Andrzej Pluta, zawodnik Krajowej Grupy Spożywczej Arki Gdynia i reprezentacji Polski: Jak... przez mgłę. Mam jedynie flashbacki z tego spotkania. Pamiętam, że upadłem na parkiet i to tyle. Wiem, że drużyna goniła wynik, ale jak to wyglądało, to tego już nie wiem.
Pierwsza diagnoza: pęknięta błona bębenkowa. Był lekki strach po usłyszeniu takiej diagnozy?
- Szczerze? Tak. Pamiętam, że jeszcze na meczu, gdy wsadziłem palec do ucha, to pojawiła się krew. Już wtedy mocno się przestraszyłem. Pojawiła się lekka panika. W szpitalu usłyszałem, że pękła mi błona bębenkowa. Była niepewność i strach. Nawet nie chodziło o to, kiedy wrócę, ale bardziej o to, że musiałem czekać aż wszystko się zagoi. Była obawa, że jeśli jeszcze raz otrzymam cios w to miejsce, to sytuacja ulegnie pogorszeniu. Proszę mi wierzyć, że brak słuchu na jednej stronie nie jest niczym przyjemnym.
Jak w tej sprawie zachował się klub z Gdyni? Stanął na wysokości zadania?
- Tak. Klub wykonał kapitalną pracę. Mogłem liczyć na pomoc w każdej sprawie. Klub zorganizował nawet specjalną wizytę lekarską w placówce w Warszawie, za co jestem im bardzo wdzięczny. Zespół był w trudnej sytuacji pod względem wynikowym, a ja za każdym razem słyszałem: "Andrzeju, najważniejsze jest twoje zdrowie. Wrócisz, gdy wszystko się zagoi. Nikt nie będzie cię zmuszał do szybszego powrotu". Teraz jestem w 100 procentach zdrowy i gotowy do gry. Operacja nie jest potrzebna.
Andrzej Pluta zostanie w Gdyni do końca sezonu?
- A dlaczego nie? Mam z Arką podpisany kontrakt, czuję się tu bardzo dobrze i nie zamierzam nigdzie odchodzić. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Nie wybiegam do przodu, nie myślę o tym, co będzie za kilka miesięcy. Mamy robotę do wykonania. Chcę pokazać szacunek i lojalność wobec ludzi, którzy mi pomogli w trudnym momencie. Wszystko, czego potrzebowałem i potrzebuję, mam zapewnione, więc teraz staram się to oddać na parkiecie.
Moje pytanie nie było przypadkowe, bo wiem, że - w trakcie sezonu - inne kluby dzwoniły i oferowały możliwość transferu.
- Faktycznie były takie opcje, ale za każdym razem odrzucałem te oferty. Mogę teraz zdradzić, że dałem słowo ludziom w klubie, że zostanę i będę kontynuował grę w Krajowej Grupie Spożywczej Arce Gdynia.
Jak podchodzisz do tego sezonu pod względem indywidualnym? Jakie są twoje oczekiwania?
- Chciałem ten sezon poświęcić na swój rozwój i zebranie cennego doświadczenia w innej roli. Co prawda w Arce nie bijemy się o wielkie cele sportowe, ale ja mam okazję grać duże minuty i podejmować kluczowe decyzje w końcówkach meczów. To jest kapitalna lekcja na przyszłość. Poza tym trenerzy - na treningach - poświęcają mi mnóstwo czasu. Mogę z nimi pracować nad różnymi elementami. Bardzo to doceniam.
Jesteś w stałym kontakcie z tatą?
- Tak. Bardzo często rozmawiam z rodzicami. Jest sporo tych rozmów o koszykówce. Często słyszę od taty, w których elementach mogę być jeszcze lepszy. Mówi, co mogę poprawić np. w kontekście techniki rzutu. To są bardzo pouczające rozmowy, z których staram się jak najwięcej wyciągnąć.
Chciałbym o rzucie właśnie porozmawiać. Uważam, że jesteś jednym z liderów w kontekście tworzenia "separacji do rzutu" w całej ORLEN Basket Lidze. Niewielu jest takich zawodników, którzy na przestrzeni małego wycinka boiska potrafią nie tylko sobie wykreować sobie pozycję do rzutu, ale też celnie przymierzyć do kosza. Da się to wytrenować?
- Dziękuję za miłe słowa. Nie ukrywam, że już w dzieciństwie oglądałem dużo klipów z akcjami zawodników, którzy grali właśnie w ten sposób. Moim idolem był Allen Iverson. Pamiętam, że dogłębnie to analizowałem i próbowałem odwzorować jego ruchy na parkiecie. Chodziło o kozioł i technikę rzutu. Mogę powiedzieć, że w Hiszpanii sporo czasu na to poświęciłem. Było dużo ćwiczeń na poprawę koszykarskiej techniki. Wiele mi to dało. Bo w tych akcjach nie chodzi tylko o kozioł, ale także o samą wizualizację. Ja to sobie wszystko wizualizuję w głowie. Staram się przewidywać, jak dany obrońca będzie chciał mnie powstrzymać. W głowie to sobie wszystko układam.
Rzucisz każdemu wyzwanie?
- Tak. Nie ma dla mnie znaczenia, który zawodnik jest po drugiej stronie. Trenuję po to, by wyjść na boisko i udowodnić wszystko, że mogę to robić w każdym meczu. Oczywiście z szacunkiem podchodzę do rywali, ale nie obchodzi mnie to, czy po drugiej stronie jest Price, Sanders czy Mazurczak. Każdemu rzucę wyzwanie.
W Krajowej Grupie Spożywczej Arce masz dużo rzutów, ale jak pójdziesz do klubu z aspiracjami medalowymi, to tych rzutów będziesz miał znacznie mniej. Masz tego świadomość?
- Tak. Tego też doświadczyłem w Treflu Sopot w zeszłym sezonie. W mocniejszych drużynach jest więcej ludzi bardziej doświadczonych i jakościowych. Oni też biorą grę na siebie, co mi ułatwia - jako strzelcowi - pracę. Uważam, że zebrane doświadczenie z Trefla czy kadry są bardzo pomocne. Pamiętajmy, że ja też w ataku mogę robić inne rzeczy: kreować, podawać czy mijać.
Masz już plany na przyszłość?
- To jest dobre pytanie, na które... nie mam gotowej odpowiedzi.