Damian Laskowski: Wracam na poważnie
- Ten sezon pokazał, że po trzech latach nieobecności udanie wróciłem do koszykówki – o swej przeszłości i przyszłości opowiada Damian Laskowski, rozgrywający Noteci.
Łukasz Borucki: Na początek poproszę o podsumowanie rozgrywek, które dla Noteci zakończyły się fatalnie.
Damian Laskowski: Przegraliśmy wszystkie mecze i zajęliśmy miejsce adekwatne do naszego bilansu. Naszą grę mógłbym podsumować, gdyby ten bilans był chociaż trochę dodatni. Do drużyny dołączyłem w połowie sezonu i dla mnie to było kolejnym dobrym doświadczeniem, gdyż nie grałem na ligowym poziomie przez trzy lata. W tym roku pojawiła się od razu szansa zaprezentowania w ekstraklasie. Początkowo byłem bez formy, ale gdybym przeszedł przedsezonowe obozy, to wtedy mogłoby to wyglądać inaczej. Nie było tragicznie, bo rozbratu z koszykówką nie wziąłem i miałem z nią cały czas kontakt, jednak gra na turniejach ulicznych różni się od gry w lidze. Swoją postawę oceniam dobrze, a kilkakrotnie zanotowałem dobre występy i na pewno dla mnie to był krok naprzód.
Powrót w tym sezonie był bardzo nieoczekiwany i zaskakujący, ale sezon się skończył. Pozostanie Pan w grze czy może ponownie odsunie się, by tworzyć muzykę?
Moja decyzja o wycofaniu się nie wynikała wtedy z założenia, że zostanę raperem i będę tworzył tylko muzykę. Moja koszykarska przeszłość ma głębszą historię. Po odejściu z Noteci zagrałem dobry sezon w Resovii Rzeszów, gdzie byłem pierwszym zmiennikiem. Po nim nie znalazłem klubu, w którym mogłem się odnaleźć i trafiłem do Basketu Kwidzyn, gdzie atmosfera wokół zespołu i trenera nie była ciekawa i właśnie wtedy straciłem ochotę do czynnego uprawiania koszykówki. Postanowiłem spróbować swoich sił w turniejach streetballowych, a moim największym sukcesem był występ na NBA Challenge w Berlinie, gdzie przyjeżdżają najlepsi uliczni gracze świata. Z czasem koszykówka uliczna przerodziła się niejako w nową pasję. Czerpałem większą satysfakcję z gry na ulicy, gdyż mogłem pokazać to co potrafię, ale myśl o grze w hali drzemała w mojej głowie, ponieważ jestem człowiekiem, który lubi rywalizację.
Czyli, jak myślę, wraca Pan do uprawiania koszykówki i gry ligowej na dobre?
Ten sezon pokazał, że po trzech latach nieobecności udanie wróciłem do koszykówki i mogłem dużo pograć w Noteci. Widać po rozgrywkach, że umiejętności i możliwości we mnie siedzą. Wracam na poważnie! Otrzymałem już kilka telefonów od trenerów i ludzi zajmujących się tą dyscypliną sportu od kuchni, którzy zainteresowali się moja osobą. Są też opcje wyjazdu za granicę, także widać, że zostałem zauważony w tym świecie.
W tych rozgrywkach zanotował Pan słabszy początek, ale w miarę upływu czasu forma rosła. Uzna go Pan za udany?
Gdy drużyna przegrywa każde spotkanie, to ciężko mówić o zadowoleniu. Ale patrząc na moje występy, np. z Polonią, gdzie reprezentant Polski, Łukasz Koszarek zdobywa tyle samo punktów, to mogę śmiało rzec, że moja gra mogła się podobać. Nasza drużyna nie była naszpikowana gwiazdami i czasami można było pokazać swoje strzeleckie popisy. Ale gdy wchodzi się na parkiet, gdy mecz już jest przegrany, to gra się bez żadnego obciążenia. Jednak w meczu nie tylko liczą się punkty, ale również asysty, przechwyty, bloki.
W koszykówce jak Pan mówi wiele aspektów koszykarskiego fachu składa się na potencjał zawodnika. Na jednej z konferencji pomeczowej, trener Siergiej Żełudok powiedział, że jest Pan dobrym graczem w ataku, a w obronie Pana nie ma...
W kilku meczach nasz trener pochwalił mnie za grę w obronie. Czasami dostawałem od niego zadania bojowe, by wyjść i kryć danego zawodnika, najczęściej snajpera przeciwników. Broniłem zawzięcie dostępu do swego kosza, a taki zawodnik nie zdobywał dużej ilości punktów, ale po kilku spotkaniach stwierdziłem, że mój wysiłek nie idzie w parze z wysiłkiem kolegów. Można wtedy było zauważyć, że czasami kolega nie pomógł, bądź ktoś nie wrócił do obrony, bo grał 40 minut i wtedy zmęczenie dawało o sobie znać, nie było rotacji między nami i takie aspekty zapewne złożyły się na tę opinię. Ale skoro część zawodników czasami odpuszczała walkę w obronie, to i również ja tak uczyniłem i skupiłem się na zdobywaniu punktów. Zazwyczaj kibice oceniają koszykarza po jego zdobyczach punktowych, głównie Ci, co dowiadują się o tym z gazet, a jeśli Cię tam nie ma to znaczy, że zagrałeś słabo.
Mówił Pan o grze po 40 minut i ogromnym zmęczeniu kilku zawodników, ale było to spowodowane mętlikiem w sprawach organizacyjnych klubu. Problemy się pogłębiły i ciężko teraz będzie odbudować wizerunek klubu. Dobrym pomysłem było przywracanie na siłę ekstraklasy w Inowrocławiu?
Gdy przed rozpoczęciem rozgrywek wszystkie sprawy były zapinane na ostatni guzik, to ja tym się nie interesowałem, a odwiedzałem największe turnieje uliczne w Polsce i nie tylko. Nie mi to oceniać, czy to wszystko było złe, czy dobre, kto jaką umowę podpisał, dobrał skład, budżet. Przychodząc do tego zespołu w myślach miałem, że jestem z Inowrocławia, a co za tym idzie, że środków do życia mi nie zabraknie. Mogłem wtedy trenować, grać i jeszcze na tym skorzystać, grając w ekstraklasie. Nie zastanawiałem się nad funduszami, ale było mi żal niektórych graczy, jak Martin i Bean, którzy pomagali zespołowi, oczekiwali wypłat, a za swój trud pieniędzy nie dostali.
Noteć spadła do pierwszej ligi i pewnie w niej pozostanie. Czy jeżeli pojawiłaby się propozycja dalszej gry w Noteci, to skorzysta Pan z niej?
Jeśli w Inowrocławiu będzie inny trener, to rozważę nawet i taką propozycję. Siergiej Żełudok czasami dziwnie się zachowywał. Z Prokomem walczyliśmy jak równym z równym, ale on nagle wypuszcza na parkiet piątkę juniorów i przegrywamy takie spotkanie wysoko, a mogliśmy pozostawić lepsze wrażenie i przegrać małą różnicą punktową. Nie wiem, czy on pozostanie na swoim stanowisku, choć lepszym wyborem byłby powrót do pracy z młodzieżą, jednak gdy to on będzie szkoleniowcem, to ja wybiorę ofertę z innych klubów. Inowrocławskim kibicom mogę powiedzieć tylko, że od momentu gdy pierwszy raz wziąłem piłkę do ręki, to zawsze chciałem zagrać na tej hali, dla kibiców, dla mieszkańców własnego miasta.
Utożsamia się Pan z Inowrocławiem i kibicami, to pociągnę Pana za język. Co Pan sądzi o inowrocławskich fanach, którzy cały czas z wami byli sercem i duchem?
To jest swego rodzaju fenomen. Po tym wszystkim co tu się działo, to zdrowo myślący człowiek już po kilku spotkaniach na kolejne by nie przyszedł. Czasami tych zagorzałych kibiców było więcej, niż tych, którzy przyszli na mecz odpocząć i oderwać się od szarej rzeczywistości. Są to fanatycy w pozytywnym tego słowa znaczeniu i życzę każdemu zespołowi, aby ich kluby kibica były takie same. Podczas naszych wyjazdów spotykaliśmy różne metody dopingu przez fanów, którzy zachowywali się jak chorągiewki na wietrze. Gdy my wygrywaliśmy, oni na swoich gwizdali, pokrzykiwali, a nasi fani cały czas w niedoli byli dla nas ogromnym wsparciem. Oni są najważniejszym ogniwem jeśli chodzi o motywację dla zawodników.
Teraz po zakończeniu rozgrywek zapewne będzie jeszcze większy wysyp ofert, ale bez formy nie ma mowy o grze. Nad jakim elementem koszykarskiego fachu będzie Pan skupiał obecnie swoją uwagę, aby grać jeszcze lepiej?
Najgorzej było w sferze kondycyjnej i motorycznej, które najmocniej ucierpiały przez te trzy lata i nad tymi elementami będę chciał ciężej popracować. Oczywiście do tego pomocna mi będzie stała praca w cyklu treningowym. Drugim aspektem będzie poprawienie szybkości, skoczności i siły, gdyż właśnie te elementy straciły na swej wartości, kiedy nie grałem zawodowo.