Sportino - Sokołów Znicz: Trzecia kwarta zrobiła różnicę
Dzięki trzeciej kwarcie, wygranej różnicą 23 punktów, Sportino zwyciężyło u siebie Sokołów Znicz 79:68.
Dotychczas, większość meczów w Inowrocławiu rozstrzygały albo nerwowe końcówki, albo dogrywki, do których tak naprawdę dochodzić nie musiało, gdyby tylko koszykarze Sportino nie notowali notorycznych przestojów w grze. Na podobny scenariusz zanosiło się także w meczu z Sokołowem Zniczem, jednak tylko po pierwszych dwudziestu minutach.
Bo choć nie były one zbyt porywające, a na parkiecie zamiast poukładanej, zespołowej gry, zaobserwować można było panujący w szeregach obu ekip chaos i wiele przypadkowych akcji, z których najczęściej zdobywano punkty, to warto było czekać na rozwój boiskowych wydarzeń. – Po pierwszej połowie powinniśmy schodzić z kilkupunktowym prowadzeniem. Nie zagraliśmy jednak na miarę naszych możliwości, popełnialiśmy dużo prostych, często niewymuszonych błędów – ocenił Artur Mikołajko, kapitan Znicza. Równie słabo, dysponowani byli gospodarze. Zawodnicy Aleksandra Krutikowa razili nieskutecznością, Dość powiedzieć, że przez pierwsze dwadzieścia minut na osiem prób z dystansu, nie trafili żadnej. Nie potrafili także skonstruować składnej akcji, a jeśli już taka została wypracowana, kończyła się niecelnymi rzutami spod samego kosza. – Zaczęliśmy trochę nerwowo. Nie mogliśmy zdobyć punktów z wydawałoby się czystych pozycji. Wpłynęło to na naszą niezbyt dobrą postawę w tym okresie – powiedział Łukasz Żytko, rozgrywający Sportino.
- W tym sezonie słabo spisujemy się w trzeciej kwarcie. Brakuje nam zazwyczaj koncentracji – stwierdził Witalij Kowalenko, skrzydłowy drużyny gości. Tak było i tym razem. Ku zaskoczeniu, Sportino od samego początku drugiej połowy postawiło na to, co wcześniej nie przynosiło żadnych efektów, czyli rzuty z dystansu. Po trzech minutach i trafionych czterech trójkach, z których aż trzy, były autorstwa Ivarsa Timermanisa, inowrocławianie szybko objęli dziesięciopunktowe prowadzenie 44:34. Nie zamierzali jednak na tym poprzestać. Nie do zatrzymania był Timermanis, do którego wkrótce poziomem dostosowali się też Eddie Miller i Kyle Landry. – Absolutnie nie czuję się bohaterem. Zaraz po przerwie zagraliśmy po prostu bardziej zespołowo, co przyniosło korzystny skutek – mówił skromnie łotewski skrzydłowy, który po względem statycznym, rozegrał swój najlepszy mecz w sezonie. W rolę podającego wcielił się z kolei… silny skrzydłowy – David Gomez. Jego sześć asyst, to nie tylko najlepszy wynik sobotniego meczu pod tym względem, ale i rekordowe osiągniecie samego zawodnika w całych rozgrywek. – Trudno zatrzymać rywala, który jest tak dobrze dysponowany pod względem rzutowym. Trzecia kwarta przeważyła o losach tego meczu – dodał Kowalenko.
W zespole z Jarosławia brakowało zawodnika, który wziąłby na siebie ciężar gry. W pierwszej połowie był takim wspomniany Kowalenko. W czwartej kwarcie, gdy zwycięzca był już praktycznie znany, seryjnie zaczął punktować Chad Timberlake. Wówczas, było jednak za późno na odrabianie strat. – W drugiej połowie zagraliśmy lepiej w obronie, oraz poprawiliśmy skuteczność, która wcześniej bardzo szwankowała. Lepiej prezentowaliśmy się w ataku, było też więcej podań do podkoszowych – podsumował Aleksander Krutikow, trener Sportino.