Mateusz Ponitka: Sukcesy z kadrą cieszą najbardziej
- Gra w reprezentacji to wielki honor i duma. To ogromne wyróżnienie. W kadrze jest 12-15 najlepszych zawodników, którzy reprezentują dany kraj na arenie międzynarodowej. Wszyscy jesteśmy tu w jednym celu. Nie ma żadnych podziałów. Gdy zakładam koszulkę z orzełkiem na piersi, to czuję wielką dumę i satysfakcję - mówi Mateusz Ponitka.
Karol Wasiek: Dlaczego Mateusz Ponitka nie ma social-mediów? Kiedy był taki moment, gdy powiedziałeś: "stop, trzeba to usunąć"?
Mateusz Ponitka, zawodnik Partizana Belgrad i reprezentacji Polski: Myślę, że mijają już dwa lata od momentu, gdy skasowałem wszystkie media społecznościowe. Nie ukrywam, że zacząłem w życiu dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałem. I dlatego też zdecydowałem się na taki krok, by usunąć się z social-mediów i zacząć żyć "prawdziwym życiem". To było marnotrawstwo czasu. Irytowało to mnie. Nic mi to tak naprawdę nie dawało. Widziałem coraz więcej głupot, hejtu, nieprzychylnych komentarzy i nieżyczliwości ludzi względem siebie. Mam jeszcze jedno spostrzeżenie.
Jakie?
- Funkcjonując w social-media często czułem się gorzej niż przed włączeniem telefonu. Postanowiłem więc wyrzucić te aplikacje ze swojego życia, bo były mi kompletnie niepotrzebne. Ci ludzie, z którymi chcę mieć kontakt i na których mi zależy, mają mój numer telefonu i mogą do mnie zadzwonić w każdej chwili.
To prawda, że przekazałeś swój numer kadrowiczom, którzy mogą do ciebie zadzwonić w dowolnym momencie?
- Tak, to prawda. O każdej porze dnia i nocy. Powtarzam im za każdym razem: "panowie, jeśli ktoś ma ochotę porozmawiać, poradzić się, wyżalić lub pożartować, to proszę dzwonić. Jestem do dyspozycji i otwarty na różne kwestie".
Domyślam się, że najczęściej dzwoni Aleksander Balcerowski.
- Tak. "Oluś" dzwoni dość często, można powiedzieć, że jesteśmy w stałym kontakcie. Dużo rozmawiamy. Uważam, że to jest zawodnik o ogromnych umiejętnościach. Mam takie spostrzeżenie, że - nie licząc Macieja Lampego - "Oluś" ma największy potencjał sportowy wśród graczy podkoszowych. On może wszystko. Niesamowity gracz. "Sky is the limit" - to hasło idealnie do niego pasuje. Kwestia tego, by pozostał sobą. Bo jest fajną, otwartą i szczerą osobą. Ważne, by pieniądze, które zarobi, go nie zmieniły.
Czy pod względem mentalnym zrobił spory progres w ostatnich latach?
- Tak i to mnie, Dominika Narojczyka czy Łukasza Koszarka cieszy najbardziej. Dorzuciłbym do tego grona jeszcze Michała Sokołowskiego. Wszyscy dorzuciliśmy swoje do tego, by "Oluś" zrobił spore postępy pod względem mentalnym. Myślę, że z chłopca stał się prawdziwym mężczyzną. Będziemy robić wszystko, by pomóc mu w zrobieniu światowej kariery. Chcemy, by za kilka lat przejął tę reprezentację i prowadził ją do dalszych sukcesów.
Czy rozmawialiście na temat jego transferu do Panathinaikosu? Wyraziłeś swoje zdanie?
- Była rozmowa. Powiedziałem mu, jak wyglądał ostatni sezon w Atenach, jak funkcjonuje klub, choć należy mieć na uwadze warunki, jakie panowały w ostatnim sezonie. To będzie nowy zespół, nowi ludzie i nowe oczekiwania. Dlatego za dużo mu nie opowiadałem, bo to trochę mijało się z celem. Każdy podejmuje własne decyzje. "Oluś" będzie grał w Eurolidze i to jest świetna informacja. Trzymam za niego kciuki.
Sukcesy w kadrze stoją najwyżej w hierarchii Mateusza Ponitki?
- Tak, bo gra w reprezentacji to wielki honor i duma. To ogromne wyróżnienie. W kadrze jest 12-15 najlepszych zawodników, którzy reprezentują dany kraj na arenie międzynarodowej. Wszyscy jesteśmy tu w jednym celu. Nie ma żadnych podziałów. Gdy zakładam koszulkę z orzełkiem na piersi, to czuję wielką dumę i satysfakcję. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie pojawiły się ogromne sukcesy po wielu latach posuchy. Uważam, że pewne sprawy sobie poukładaliśmy i idziemy w świetnym kierunku. Co jest najważniejsze: każdy za każdego pójdzie w ogień. Ten zespół pokazuje charakter. Nie mamy jednego gwiazdora, który zdobywa po 30-35 punktów. Tutaj każdy ciężko pracuje na parkiecie, dokładając swoją cegiełkę, czując wielką satysfakcję z kolejnych zwycięstw. Nie ma czegoś takiego, że pięć osób grało, a siedem tylko patrzyło na ławce. Także organizacyjnie zrobiliśmy krok do przodu.
Co masz na myśli?
- Za czasów prezesa Grzegorza Bachańskiego też organizacyjnie wszystko było w porządku, nie mogliśmy na nic narzekać, ale teraz wskoczyliśmy na jeszcze wyższy level. Prezes Radosław Piesiewicz robi wszystko, by organizacyjnie było to dopięte na ostatni guzik. Trzeba mu oddać, że w ostatnich latach wykonał dużo dobrej pracy. Można na niego liczyć. Jeśli ciężko pracujesz, starasz się, to nigdy z nim nie będziesz miał żadnych problemów. To konkretny facet. Jest też dużo ludzi wokół kadry, którzy pracują na jej sukcesy. Sportowo i organizacyjnie robimy kroki do przodu.
Kiedyś - za czasów trenera Taylora - powiedziałeś takie słynne słowa o atmosferze w zespole, które odbiły się sporym echem w środowisku. Mówiłeś: "Atmosfera robi różnicę. To podobnie jak z wyjściem na imprezę. Jeżeli pójdziesz do super dyskoteki, ale w słabym towarzystwie, to masz małe szanse na dobrą zabawę. Z kolei jeśli pójdziesz do największej meliny, ale z "ziomeczkami", to wszystko wygląda zupełnie inaczej. Prawda jest taka, że nieważne gdzie byśmy się spotkali, to zawsze między nami będzie dobra chemia". Czy teraz te słowa są aktualne względem obecnego zespołu?
- Jak najbardziej! Spójrz na historię. Jest wiele przykładów drużyn, które miały wielkie indywidualności, a odpadały w przedbiegach. Dlatego, że nie było tam atmosfery, wspólnego zaufania, podziału ról i hierarchii. Tak się nie da zbudować sukcesu w sporcie zawodowym. Uważam, że atmosfera w zespole to taki x-factor. To robi gigantyczną różnicę. Nawet gracze o mniejszych umiejętnościach potrafią wskoczyć na wyższy poziom.
Czy tak było w trakcie tegorocznego turnieju prekwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich w Gliwicach? Pytam, bo w drużynie było sporo graczy bez większego doświadczenia reprezentacyjnego.
- Myślę, że każdy z nich miał takie poczucie, iż jest potrzebny w zespole i nie ma na nim żadnej presji. Wspieramy się nawzajem w tych lepszych i gorszych chwilach. Mówimy do tych młodszych graczy: "to jest wasz czas, grajcie, nie bójcie się. Macie wsparcie starszyzny".
Przejdźmy jeszcze do spraw klubowych. Śledziłeś ruchy transferowe Partizana Belgrad? Pytam, bo skład robi ogromne wrażenie.
- Z racji tego że nie mam social mediów, to wszystko dochodziło do mnie z opóźnieniem. Nie byłem z tym na bieżąco. Nie czytałem tych plotek-ploteczek. Skład faktycznie robi wrażenie, udało się pozyskać ciekawych zawodników. Jest dwóch graczy prosto z NBA: P.J. Dozier i Frank Kaminsky. Zobaczymy teraz, jak to wszystko zafunkcjonuje na parkiecie.
Oglądasz mecze ORLEN Basket Ligi?
- Tak. Jestem na bieżąco z wydarzeniami. Oglądam mecze w wolnej chwili. Lubię zobaczyć, jak sobie radzą chłopacy z reprezentacji w swoich klubach. Powiem szczerze, że niektóre drużyny w poprzednim sezonie grały bardzo fajną koszykówkę. Byłem pod dużym wrażeniem Kinga Szczecin, zespołu, który prowadzi Arkadiusz Miłoszewski. Znam tego trenera i mocno mu kibicuję. Wykonał w ostatnim sezonie świetną pracę. Naprawdę dobrze się to oglądało. Obserwowałem poczynania Anwilu Włocławek w FIBA Europe Cup, Śląska Wrocław w EuroCupie i Legii Warszawa w Basketball Champions League.
Czyli koszykówka to nie tylko praca, ale też pasja?
- Oczywiście! Uważam, że aż za dużo czasu poświęcam koszykówce. Oglądam mnóstwo meczów w trakcie sezonu. Czasami mam wrażenie, że tych spotkań jest za dużo w moim życiu. Może czas zmienić ten trend?
NBA jest na twojej rozpisce?
- Nie. Nie oglądam spotkań. Nie jestem nawet na bieżąco.
Jaka jest twoja opinia na temat rozgrywek OBL?
- Brakuje mi nieco kontynuacji w poszczególnych drużynach. Mam na myśli zawodników, którzy migrują, zmieniają kluby po kilku miesiącach. Fajnie byłoby podpisywać z graczami dłuższe kontrakty, by zachować pewną tożsamość i mieć kontynuację w myśli szkoleniowej. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że OBL to taka trampolina do wyższych lig. Wiem, że wiele elementów się na to składa.