Phil Fayne: Lubię dawać ludziom radość
- Pokaż mi człowieka, który - mając duży wkład w taki sukces - nie chciałby zostać w mistrzowskim zespole? Oczywiście, że chcę kontynuować swoją przygodę w Kingu, ale nie wszystko zależy ode mnie - mówi Phil Fayne.
Amerykanin Phil Fayne był jednym z najważniejszych elementów w mistrzowskiej układance Arkadiusza Miłoszewskiego w zespole Kinga Szczecin. A mało brakowało, by koszykarza... w ogóle nie było w składzie. W połowie sierpnia podpisał bowiem kontrakt z włoskim klubem Pallacanestro Trieste, mimo że wcześniej prowadził zaawansowane rozmowy z Kingiem. Strony - z różnych względów - nie porozumiały się.
Fayne trafił do Włoch, a do Szczecina przyjechał M.J. Rhett. Ten był jednak nieprzygotowany do sezonu pod względem fizycznym i po okresie sparingów trener Miłoszewski ponownie był zmuszony poszukać podkoszowego. Wybór padł na Fayne'a, który zaliczył jedynie epizod we Włoszech.
- Wcześniej byliśmy bliscy podpisania umowy z Philem, ale nasze drogi z różnych powodów się rozeszły. Życie pokazało, że możemy do siebie wrócić. Jedni i drudzy byli tym podekscytowani. Ten gracz bardzo do nas pasował - mówi trener Arkadiusz Miłoszewski.
- Pamiętam, że rozmawiałem z trenerem Miłoszewskim przed podpisaniem kontraktu we Włoszech, byliśmy właściwie blisko podpisania kontraktu, ale każdy z nas poszedł wtedy w swoją stronę. Kilka tygodni później nasze ścieżki znów się skrzyżowały. Nie żałuję tego - nie ukrywa Phil Fayne.
Transfer Amerykanina był strzałem w dziesiątkę. Idealnie wkomponował się do szczecińskiego zespołu. Fayne - grający w bardzo efektowny sposób - rządził pod koszami. W niemal każdym spotkaniu potężnie pakował piłkę do kosza, straszył też rywali blokami. Na jego grę patrzyło się z dużą przyjemnością.
- Spędziłem świetne miesiące w Szczecinie. To był znakomity wybór. Czułem zaufanie ze strony trenera Miłoszewskiego, miałem też nić porozumienia z innymi zawodnikami. Naprawdę to wszystko świetnie kliknęło. Nie przez przypadek wygraliśmy mistrzostwo Polski. Sam zrobiłem ogromny postęp w tych ostatnich miesiącach. Jestem teraz lepszym koszykarzem - przyznaje z uśmiechem na twarzy.
Koszykarz skradł show także podczas Pekao S.A. Konkursu Wsadów, który był rozgrywany podczas finałowego turnieju o Puchar Polski w Lublinie. Pokonał Martina Krampelja i Jamesa Eadsa. Fayne, który na co dzień jest bardzo pozytywną postacią, z wielkim uśmiechem pakował piłkę do kosza. Ciekawostką jest fakt, że Amerykanin sam zgłosił chęć udziału w konkursie wsadów. Nikt nie musiał go namawiać.
- Uwielbiam wsadzać piłkę do kosza i dawać ludziom radość. Gdy widzę ich uśmiechy, to chcę to robić jeszcze częściej. To daje mi motywację do działania. Jesteśmy na boisku po to, by ludzie mieli z tego frajdę. Dobrze czuję się jak człowiek, który robi show, dając fanom trochę zabawy - zaznacza Fayne.
"Na kim się wzorujesz podczas robienia wsadów?" - dopytujemy Amerykanina.
- Vince Carter. Bez dwóch zdań. To był prawdziwy showman, który uwielbiał grać z publicznością. Mi to też się bardzo podoba. Nie ukrywam, że wzoruję się na nim, gdy wsadzam piłkę do kosza - odpowiada.
W ostatnim wywiadzie Zac Cuthbertson wyraził chęć pozostania w Szczecinie. Czy podobną deklarację złoży Phil Fayne?
- Pokaż mi człowieka, który - mając duży wkład w taki sukces - nie chciałby zostać w mistrzowskim zespole? Oczywiście, że chcę kontynuować swoją przygodę w Kingu, ale nie wszystko zależy ode mnie - przyznaje Amerykanin, który w barwach Kinga średnio notował 12.6 punktu i 6.2 zbiórki na mecz.