Podsumowanie sezonu: Noteć Inowrocław
Inowrocławski klub po raz drugi z rzędu spada z ligi. Czy warto było na siłę przywracać ekstraklasę?
Rozgrywki 2004/05 Noteć zakończyła na przedostatnim miejscu i wraz ze Stalą Ostrów Wielkopolski opuściła ekstraklasę, choć nie na długo. Po spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej Cezary Rydlichowski, prezes Noteci, razem z trenerem Piotrem Baranem rozpoczęli walkę o powrót pośród najlepszych drużyn w Polsce. Jeździli, przekonywali różnych ludzi związanych z koszykówką w Polsce i pojawiło się światełko w tunelu, ale trzeba było znaleźć pieniądze na wykupienie dzikiej karty. Wtedy pojawiły się pierwsze kłopoty.
Trener Baran przekonany o powrocie do ekstraklasy zaczął budować zespół na miarę utrzymania się w lidze. Do Inowrocławia powrócili Marko Djurić, Dusan Radović, Tomasz Mrożek, a także Łukasz Żytko, który kilka lat temu reprezentował biało-niebieskie barwy. Do nich dołączyli młodzi perspektywiczni polscy gracze, Maciej Raczyński, Krzysztof Mielczarek, Marcin Balicki i miało być dobrze. Okres przygotowawczy szedł pełną parą, treningi, obozy, mecze sparingowe, wszystko to sprawiało, że sytuacja się stabilizowała. Jednak na kilka dni przed inauguracją rozgrywek z zespołu odeszli Djurić, Radović i Mrożek, a problemy zaczęły się pogłębiać.
W kasie klubu nadal nie było widać pieniędzy na wykupienie dzikiej karty, która uprawniać miała klub z Kujaw do gry na najwyższym szczeblu, a nowy sezon zbliżał się już wielkimi krokami. O pomoc poproszono więc włodarzy miasta, ale i ci postawili Noteci twarde warunki. Negocjacje pomiędzy klubem i miastem trwały do późnych godzin nocnych i w końcu zakończyły się powodzeniem. Miasto ufundowało Noteci z rezerw budżetu na promocję miasta 150 tys. potrzebne na kartę i Inowrocław nie zniknął z koszykarskiej mapy Polski.
W klubie przed pierwszymi meczami pozostało kilku graczy, więc trener Baran miał nie lada kłopot. Do Inowrocławia w trybie natychmiastowym ściągnięto kolejnych dwóch Amerykanów Drewa Schiffino oraz Josha Niguta, ale oni długo w Inowrocławiu nie pozostali z różnych powodów. Zawodnicy wymieniani byli jak rękawiczki, a niektórzy sami uciekali, bo widzieli, jaka sytuacja jest w klubie. Noteć przegrywała, a kibice przybywali do inowrocławskiej hali widowiskowo-sportowej, aby ujrzeć Noteć walczącą, taką, jaką pamiętali z poprzednich rozgrywek.
Ten wymarzony, zwycięski mecz nie nadchodził, a po siódmej porażce zespół opuścił trener Piotr Baran. Architekt Noteci postanowił przenieść się do Koszalina, gdyż tam miał lepsze warunki rozwoju swojego fachu trenerskiego. Pożegnał się z klubem i kibicami w zgodzie, a w jedenastej kolejce doczekał się pierwszego zwycięstwa w Inowrocławiu, ale już jako szkoleniowiec przeciwników Noteci.
Po odejściu Barana jego miejsce na ławce trenerskiej zajął jego asystent, Białorusin, Siergiej Żełudok, ale nie potrafił poprawić gry Noteci. Na domiar złego z klubu zaczęli odchodzić nieliczni doświadczeni zawodnicy, szczególnie obcokrajowcy. W końcu pozostała tylko garstka zawodników mogących walczyć z przeciwnikami jak równy z równym oraz młodzież ze współpracującego Sportino Inowrocław. W takim składzie zespół dowodzony przez ambitnego Macieja Raczyńskiego, wspieranego Krzysztofem Mielczarkiem i Bartoszem Sarzało zakończył rozgrywki na ostatnim, czternastym, miejscu i spadł do pierwszej ligi. Do tego „biało-niebiescy” nie wygrali ani jednego spotkania w rozgrywkach.
- Moim największym marzeniem jest wygrać choć jeden mecz – mówił w trakcie sezonu Sarzało. Optymizmu nigdy też nie tracił Siergiej Żełudok, który mówił, że żadnej ekipy się nie boi, bo z każdym jest szansa zwycięstwa. W zwycięstwo od pierwszego do ostatniego spotkania wierzyli również kibice. - To jest swego rodzaju fenomen. Oni są najważniejszym ogniwem, jeśli chodzi o motywację dla zawodników. – mówił po zakończeniu rozgrywek Damian Laskowski. Mimo tylu porażek należą im się pochwały. Nie jeden klub chciałby mieć takich fanów. - Po tym wszystkim co tu się działo, to zdrowo myślący człowiek już po kilku spotkaniach na kolejne by nie przyszedł. Podczas naszych wyjazdów spotykaliśmy różne metody dopingu przez fanów, którzy zachowywali się jak chorągiewki na wietrze. Gdy my wygrywaliśmy, oni na swoich gwizdali, pokrzykiwali, a nasi fani cały czas w niedoli byli dla nas ogromnym wsparciem. – kończy Laskowski.
Wniosek może być tylko jeden - wykupienie „dzikiej karty” poszło na marne. Jaki los czeka teraz inowrocławską Noteć? Są plany, aby miejsce Noteci zajął nowy klub powstały na bazie dwóch zespołów, zespołów Inowrocławia i Gniewkowa. Jeden miałby walczyć w pierwszej lidze, a drugi będąc zapleczem grałby o klasę niżej. Jest to pewien pomysł na odbudowę koszykówki w Inowrocławiu bez długów, bo to miasto żyje koszykówką i źle by się stało, gdyby basket zupełnie zniknął.