Bronisław Wawrzyńczuk: Rozmowy z Lakers trzymałem w tajemnicy

- Potrzebowałem kilku dni, by do mnie dotarło, że otrzymałem pracę w Los Angeles Lakers. Czuję się wspaniale. Na co dzień będę oczami i uszami organizacji praktycznie na całym globie poza USA i Kanadą. Mam za zadanie śledzić poczynania, oceniać i zbierać informacje o talentach, które mogą trafić do NBA w najbliższych latach - mówi Bronisław Wawrzyńczuk.
Karol Wasiek: Jak wyglądał proces rekrutacji do Los Angeles Lakers? Ile szczebli musiałeś przejść? Z kim rozmawiałeś? Czy było dużo rywali?
Bronisław Wawrzyńczuk, były konsultant ds. sportowych w Anwilu Włocławek: Spodziewam się iż kandydatów było naprawdę mnóstwo, gdyż Lakers działają korporacyjne i musieli zamieścić oficjalne ogłoszenie na kilku platformach z tego typu informacjami. Jednakże w moim przypadku to drużyna z Los Angeles sama zainicjowała proces. Pewnie i tak aplikowałbym na tę pozycję, gdyż wiedziałem od pewnego czasu, że w najbliższej przyszłości będzie wakat na stanowisku scouta. Jednakże po wiadomości z LA czułem, że mogę mieć duże szanse, żeby zajść daleko w procesie rekrutacyjnym.
Zaczęło się od rekonesansu, który na mój temat przeprowadził mój obecny szef Antonio Maceiras, oraz zapoznawczej rozmowy telefonicznej, która wydała mu się obiecująca. Jak to bywa w korporacyjnym świecie, następnie miałem do czynienia z działem HR, który dokonywał wstępnej selekcji i profilował kandydatów pod kątem dalszych etapów.
Trzecią fazą było bardzo długie spotkanie na zoom z Jesse Buss, który jest współwłaścicielem, asystentem generalnego menedżera oraz odpowiada za cały dział scoutingu. Jesse chciał poznać moją filozofię pracy, osobowość, znajomość rynku oraz realiów rządzących draftem NBA. Gdy zostało jedynie dwóch kandydatów, miałem kolejną video konferencję, tym razem z samym Robem Pelinką, który jest głównym decyzyjnym koszykarskich operacji w Lakers.
Czym konkretnie będziesz się zajmował w Los Angeles Lakers? Jak będzie wyglądała praca? Będziesz na co dzień w USA?
- Wciąż w pełni zapoznaję się z obowiązkami. Spodziewam się, iż w Los Angeles będę pojawiał się jedynie kilka razy do roku, zwłaszcza w okresie tuż przed naborem do ligi. Na co dzień będę oczami i uszami organizacji praktycznie na całym globie poza USA i Kanadą. Mam za zadanie śledzić poczynania, oceniać i zbierać informacje o talentach, które mogą trafić do NBA w najbliższych latach.
Jak będziesz wspominał pracę w Anwilu Włocławek? Czy jest coś, co z perspektywy czasu zrobiłbyś inaczej?
- Będę wspominał ten okres bardzo pozytywnie. Praca dla Anwilu jest wymagająca, lecz wewnątrz organizacji, wszyscy nawzajem się wspierają i są sfokusowani na osiągnięciu celu. Kultura zwyciężania i zaangażowanie osób na co dzień niezatrudnionych w klubie są również godne uwagi. Czy zrobiłbym coś inaczej? Niekoniecznie. Gdzieniegdzie trzeba było pójść na kompromis, ale uważam że wszystko wygląda tak, jak to sobie z trenerem założyliśmy przed sezonem.
Gdyby nie kontuzje, być może wciąż nie dokonalibyśmy żadnych zmian w składzie. Nie wiem czy ktoś jest tego świadomy, ale ja tak naprawdę zbudowałem zespół samodzielnie po raz pierwszy w karierze, gdyż w Prometey trener był również generalnym menedżerem w stylu Doca Riversa w NBA czy Johna Patricka w Ludwigsburgu. Ponadto jest jedynie kilka osób w Europie w moim wieku na podobnym stanowisku funkcyjnym. Uważam, iż pokazałem, że znam się na swoim fachu i na pewno poświęciłem się temu zadaniu w 100 procentach.
Czy prezes Łukasz Pszczółkowski nie robił przeszkód w rozmowach z klubem z NBA?
- Rozmowy trzymałem w sekrecie prawie do samego końca. Prezes Pszczółkowski wykazał się olbrzymim zrozumieniem, mimo iż niespodziewanie opuszczam organizację przed najważniejszą fazą sezonu. Zresztą od samego początku bardzo mi ufał i wspierał. Cieszył się moim sukcesem i zrozumiał, że stanąłem przed życiową szansą. Rozstaliśmy się w bardzo dobrej atmosferze i wierzę, że będziemy kontynuowali znajomość.