Strahinja Jovanović: W Polsce dojrzałem jako człowiek
- Miniony sezon był jako rollercoaster emocjonalny. To była świetna lekcja życia, z której wyciągnąłem wnioski. Wtedy czytałem wszystko na swój temat. I to mnie… zrujnowało. Gdy przeczytałem coś negatywnego od razu mój mental leciał w dół. Teraz kompletnie odciąłem się od tego - mówi Strahinja Jovanović, zawodnik Trefla Sopot, który w przeszłości występował też w Śląsku Wrocław i Legii Warszawa.
Karol Wasiek: Nie będę ukrywał, że byłem nieco zaskoczony pana transferem do Trefla Sopot w trakcie trwania rozgrywek. W Rumunii był pan wiodącą postacią, a nagle znalazł się pan ponownie w Polsce. Jak doszło do tego ruchu? Jakie były okoliczności powrotu do Energa Basket Ligi?
Strahinja Jovanović, koszykarz Trefla Sopot: Może mi nie uwierzysz, ale ja też byłem mocno zaskoczony takim obrotem spraw. Miałem dobry sezon w Rumunii i w ogóle nie spodziewałem się tego, że zmienię pracodawcę w trakcie trwania rozgrywek. Pewnego dnia trener Żan Tabak zadzwonił do mnie i powiedział, że potrzebuje rozgrywającego, który wskoczy w buty kontuzjowanego Camerona Wellsa. Znałem sytuację, bo - będąc w Rumunii - dalej śledziłem rozgrywki Energa Basket Ligi, wiedziałem, że Trefl Sopot wygrał Puchar Polski i dobrze radzi sobie w rozgrywkach. Wizja trenera była kusząca, nie będę ukrywał, że chciałem dla niego pracować.
Rozumiem, że długo się pan nie zastanawiał?
- Wszystko działo się błyskawicznie. Trener zadzwonił, złożył ofertę, a ja już po chwili wiedziałem, że chcę z niej skorzystać. Sęk w tym, że mój dotychczasowy pracodawca miał nieco odmienne zdanie w tej kwestii. Nie byłem tym zaskoczony, bo byłem jednym z najlepszych zawodników w lidze rumuńskiej. Pojawiły się problemy. Klub nie chciał mnie puścić. Te negocjacje między stronami trochę trwały. Ostatecznie udało się dojść do porozumienia i Rumuni wysłali list czystości. Gdyby udało się to zamknąć szybciej, to zagrałbym w meczu z Enea Zastalem BC. Byłem gotowy, ale brakowało wszystkich dokumentów.
Energa Basket Liga jest lepsza od ligi rumuńskiej?
- Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie kwestie, to odpowiedziałbym twierdząco. Prawdą jest, że w Rumunii są duże pieniądze, zawodnicy mogą tam naprawdę dobrze zarobić, ale kluby nie są tak dobrze zorganizowane jak w Polsce. Kiepsko też wygląda zaplecze ligi: pod względem medialno-marketingowym. Na mecze nie przychodzi tak duża liczba kibiców. Polska ma dużo większe tradycje koszykarskie, czuć to na każdym kroku. I co najważniejsze: Polacy są dużo lepsi koszykarsko niż Rumuni. To też ma wpływ na poziom ligi.
Jak pan ocenia pobyt w Treflu Sopot?
- Myślę, że nie jestem odpowiednią osobą do tego, by ocenić własną grę. Tym niech zajmą się inni ludzie: dziennikarze, eksperci czy trenerzy. Od siebie mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z pobytu w Treflu Sopot, cieszę się, że podpisałem tu kontrakt i mogłem dokończyć sezon. Żałuję, że nie udało się rozegrać większej liczby meczów. Myślę, że prowadziłem zespół na tyle, na ile byłem w stanie to zrobić. Uważam, że podołałem zadaniu i grałem lepiej niż w zeszłym sezonie. Zwłaszcza w fazie play-off wskoczyłem na wyższe obroty. To był podobny poziom do tego, co prezentowałem podczas pierwszego roku w Śląsku Wrocław. Wtedy zdobyliśmy brązowy medal.
Nadal pan odczuwa niedosyt po serii ze Śląskiem Wrocław?
- Tak. Jest ogromny niedosyt. Uważam, że mogliśmy doprowadzić do piątego spotkania i tam wszystko byłoby możliwe. Mieliśmy to w swoich rękach, prowadząc 16 punktami w czwartym meczu. Niestety nie udało nam się dowieźć tej przewagi. Jestem gościem, który kocha rywalizację, dlatego tak trudno jest mi się pogodzić z tą porażką. Robiłem wszystko co w mojej mocy, by prezentować się jak najlepiej w serii ze Śląskiem Wrocław.
Wiem, że aktywnie prowadzi pan konto na Twitterze. Czy czyta pan komentarze na temat swojej gry?
- Szczerze?
Tylko.
- W zeszłym roku czytałem wszystko na swój temat. I to mnie… zrujnowało. Gdy przeczytałem coś negatywnego od razu mój mental leciał w dół. Teraz kompletnie odciąłem się od tego. Mam to gdzieś. Myślę, że w konsekwencji wpłynęło to też na moją grę. Skupiłem się na grze, treningach i czuję się znacznie lepiej. Teraz przeglądam jedynie profile ludzi, którzy przynoszą informacje nt. koszykówki.
Jakie wnioski wyciągnął pan po ostatnim sezonie?
- Dojrzałem jako człowiek. To była świetna lekcja życia, z której wyciągnąłem wnioski. Miniony sezon był jako rollercoaster emocjonalny. Wiele się działo. Opuściłem Śląsk, później trafiłem do Legii. Początek tam był świetny, następnie nabawiłem się kontuzji, a później stało się coś, czego do dzisiaj nie rozumiem. Jak pewnie pamiętasz - zostałem odsunięty, a klub pozyskał Roberta Johnsona. Nie ukrywam, że trudno było mi zaakceptować to całe zamieszanie. Choć to też mnie zmobilizowało do tego, by w kolejnym sezonie wszystkim udowodnić, że popełniono błąd.
Który moment bardziej pana zabolał: odejście ze Śląska czy odsunięcie od składu Legii?
- Sytuacja w Legii. Nie chcę oczywiście nic złego mówić o Legii, trenerze Kamińskim czy szefach tego klubu, bo ostatnio jak z nimi graliśmy, to normalnie rozmawialiśmy, ale gdy mnie o to pytasz, to tę sprawę można było po prostu inaczej załatwić. I tyle. Finalnie oczywiście rozstaliśmy się w zgodzie, podaliśmy sobie ręce, ale ten niesmak... pozostał. Ta sytuacja mnie zabolała.
Jak z kolei ocenia pan pobyt w Śląsku Wrocław w minionym sezonie?
- Myślę, że od początku sezonu coś nie kliknęło na linii zawodnicy-trener. Nie wyglądało to najlepiej pod względem wynikowym i stylu gry. Uważałem, że na tamten moment najlepiej będzie, gdy zmienię pracodawcę. Nie czułem się wtedy najlepiej w zespole Śląska Wrocław. Trener Wojciech Kamiński zadzwonił do mnie i przedstawił mi konkretną ofertę. Ucieszyłem się, że mogę zagrać w Legii Warszawa, klubie, który ma duże ambicje i rozwija się z każdym rokiem. To była szybka transakcja.
Czy chciałby pan jeszcze raz współpracować z trenerem Oliverem Vidinem?
- Oczywiście! Jeśli byłaby taka możliwość, to na pewno bym z niej skorzystał. To on dał mi szansę gry w Polsce i pokazał koszykarskiej publiczności w tym kraju. Wiele mu zawdzięczam. Uważam, że obaj wykonaliśmy świetną pracę w Śląsku, zrobiliśmy coś dużego dla zespołu z Wrocławia. Po wielu latach klub znów cieszył się z medalu, to był taki krok w kierunku "odbudowania potęgi".