Adam Romański: Szturm z Nowego Bytomia
fot. Andrzej Romański

,

Lista aktualności

Adam Romański: Szturm z Nowego Bytomia

"Andrzej Pluta kończy z graniem… Takie pożegnania sprawiają, że mimo młodej duszy znów czuję się koszykarskim weteranem… Bo ja na własne oczy widziałem, jak to się wszystko zaczęło" - pisze na koszykarskie pożegnanie Andrzeja Pluty redaktor naczelny PLK.pl Adam Romański.

,

Jako młody dziennikarz "Gazety Wyborczej" w pierwszej połowie lat 90. miałem pod opieką m.in. drugoligowe zespoły z Warszawy i okolic, więc z przyjemnością jeździłem na mecze Legii, Skry, wcześniej Pruszkowa, później Polonii i opisywałem co widziałem. W październiku 1993 roku byłem na meczu Legii z Pogonią Ruda Śląska. Mecz mało ciekawy, Legia wygrała dość pewnie. W zespole ze Śląska wyróżniał się jednak wyraźnie niski, smagły brunet, który zapierniczał od kosza do kosza bez ustanku i rzucił aż 22 punkty. Nie dało się go nie zapamiętać.

Rok później Andrzej Pluta był już w ekstraklasie. W trzecim meczu sezonu Stali Bobrek Bytom był już w pierwszej piątce. W drugim sezonie w lidze był już w finale, a chwilę później - w reprezentacji. Trener Eugeniusz Kijewski zobaczył w nim chyba niemal samego siebie, świetnie punktującego rozgrywającego, i rzucił do boju. W debiucie o punkty przeciwko Szwecji Pluta rzucił 26 punktów, a w pięciu meczach, które dały nam powrót do elity, awans do finałów mistrzostw Europy 1997 w Hiszpanii, średnio miał 20.

To był prawdziwy szturm na wielką koszykówkę w wykonaniu chłopaka z charakterem z Nowego Bytomia, jednej z górniczych osad Rudy Śląskiej. Od tego czasu Andrzej Pluta jest gwiazdą. Człowiekiem, który wzbudza podziw tym większy, bo od zawsze zaprzecza. Odpowiada kolejnym sceptykom: Ja nie potrafię? Ja potrafię!

Od połowy lat 90. nieustannie słyszał, że nie jest rozgrywającym, choć na tej pozycji osiągał sukcesy. Kiedy przeszedł na pozycję rzucającego, słyszał, że jest za niski, choć wypunktował niejeden zespół. Kiedy kilka lat z rzędu grał w słabszych zespołach, to niby był za słaby na czołówkę. Więc wszystkim pokazał, wygrywając dwa mistrzostwa. A ostatnio był niby za stary i za wolny… No to rzucił w play-off 2011 w czterech meczach 70 punktów.

Andrzej Pluta po prostu zawsze był górą. I dla mnie właśnie na tym polega sport. Na wygrywaniu z innymi i samym sobą, na pokonywaniu barier i przeciwności. Andrzej Pluta stał się symbolem i przez te kilkanaście ostatnich lat był prawdziwym sportowcem. Wielkim sportowcem.

I jeszcze jedna scenka. Ostatnie minuty szóstego, mistrzowskiego dla Anwilu meczu numer 6 w finale 2003. Pluta z narożnika boiska składa się do rzutu, kiedy z ławki gości podnosi się jeden z graczy i łapie go za ręce. Szok. Takiego zagrania nie było nawet w NBA. Ale ja to odbieram w kategorii szacunku. Andrzej Pluta był tak znakomitym graczem, że pięciu rywali na boisku nie wystarczyło, żeby go zatrzymać, nawet sfaulować.

I tylko szkoda, że to już koniec. Jestem pewien, że Andrzej Pluta jeszcze by nam coś na boisku udowodnił. Będzie go brakowało. Dziękujemy i powodzenia, Andrzeju!