Wiśniewski: Nasz los w naszych rękach
fot. Grzegorz Bereziuk

,

Lista aktualności

Wiśniewski: Nasz los w naszych rękach

- Była szansa wygrać w Zgorzelcu, ale jej nie wykorzystaliśmy. Należy się z tym pogodzić. Rozpamiętywanie tego meczu nie ma już wielkiego sensu. Przed nami ostatnie spotkanie sezonu zasadniczego. Nasz los jest w naszych rękach - mówi po porażce z PGE Turowem Zgorzelec i przed meczem z AZS Koszalin kapitan PBG Basketu Poznań Łukasz Wiśniewski.

,

Jarosław Galewski: Co pan czuł, schodząc z boiska po ostatniej syrenie spotkania w Zgorzelcu?

Łukasz Wiśniewski: Czułem bez wątpienia niewykorzystaną szansę. Na pewno była możliwość, żeby wygrać to spotkanie w regulaminowym czasie gry, a także w pierwszej części dogrywki. Tak więc, kiedy schodziłem z boiska towarzyszył mi spory niedosyt. Po prostu zmarnowaliśmy szansę na zwycięstwo.

Jak wyglądała podróż ze Zgorzelca?

-
Nie da się ukryć, że takie porażki bolą szczególnie. Kiedy przegrywa się dwudziestoma punktami, to wtedy jest świadomość, że niewiele można było zrobić inaczej. Porażka jednym punktem czy po jednej lub dwóch dogrywkach to zupełnie inne odczucia. Ból po takiej przegranej jest duży i trudno o tym później nie myśleć.

Spotkaliście się po meczu i porozmawialiście ze sobą o kluczowych momentach tego spotkania?

- Nie, na gorąco ze sobą nie rozmawialiśmy. Analizy z trenerem też jeszcze nie było. Myślę, że dojdzie do niej jutro. Na pewno obejrzymy uważnie ten mecz i przeanalizujemy, gdzie nasz zespół popełnił błędy.

A pana zdaniem co zadecydowało o porażce?

- Myślę, że na pewno zabrakło nam zimnej krwi, kiedy ważyły się losy tego meczu. Nie było w nas takiego boiskowego cwaniactwa. Kiedy prowadziliśmy trzema punktami, należało zrobić wszystko, żeby nie dopuszczać do rzutów trzypunktowych. Niestety, nie udało się. Nie byliśmy wystarczająco uważni w końcówce i dlatego przegraliśmy w Zgorzelcu.

Gdyby mógł pan jeszcze raz rozegrać końcówkę tego spotkania, to…

- … inny byłby tylko jeden element. Na pewno nie pozwolilibyśmy przeciwnikowi na rzuty trzypunktowe, które przesądziły kwestię zwycięstwa w tym meczu. Może rywal powinien stanąć wtedy na linii rzutów wolnych. Byłyby rzuty wolne i nawet, gdyby oba okazały się celne, to mielibyśmy punkt przewagi i piłkę w swoim posiadaniu. Wtedy los byłby w naszych rękach. Turów mógłby wtedy faulować, ale od nas by zależało, czy trafimy rzuty wolne. Nigdy się jednak nie dowiemy, jak mogło się to potoczyć…

Turów rzucał niesamowicie w drugiej dogrywce. Czy tak skuteczny zespół da się w ogóle powstrzymać?

- Myślę, że jest to ciężkie do zrealizowania. Przez cały regulaminowy czas gry jakoś sobie z tym radziliśmy. Byliśmy w stanie wyłączyć w jakiś sposób ten element z gry zgorzelczan. Turów grał jednak u siebie na sali. W pierwszej dogrywce nie było jeszcze najgorzej. W drugiej gospodarze rozstrzelali się na dobre. Wpadała trójka za trójką, a przecież dodatkowy czas gry liczy jedynie pięć minut. W takiej sytuacji ciężko odrobić straty i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.

Pod nieobecność Vladimira Ticy dzielnie walczyliście pod koszami i nie przegraliście rywalizacji o zbiórki z gospodarzami…

- Kluczowe w tym przypadku było nasze zaangażowanie. W niedzielę było ono na naprawdę wysokim poziomie. Poza tym, często podświadomie każdy zawodnik w obliczu braku innego myśli o tym, żeby zrobić coś więcej i jakoś go zastąpić. Nasze zaangażowanie w regulaminowym czasie gry i pierwszej w dogrywce były odpowiednie. W drugiej części dogrywki chyba zabrakło trochę sił.

Takie porażki bolą szczególnie, a przed pana zespołem kluczowe spotkanie z AZS-em Koszalin. Czy boi się pan, że mecz z PGE Turowem będzie siedział w waszych głowach?

- Nie, to będzie zupełnie inne spotkanie. Owszem, była szansa wygrać w Zgorzelcu, ale jej nie wykorzystaliśmy. Należy się z tym pogodzić. Rozpamiętywanie tego meczu nie ma już wielkiego sensu. Przed nami ostatnie spotkanie sezonu zasadniczego. Nasz los jest w naszych rękach. Jeżeli uda się wygrać, to będziemy w play off. W przypadku porażki pewnie zabraknie nas w tej fazie rozgrywek. Sprawa jest bardzo prosta.

Jak będą wyglądać przygotowania do spotkania z AZS Koszalin?

-
Trener na pewno przygotuje coś na to spotkanie. Wszyscy wiemy, jak ważny jest ten mecz. Każdy z nas chce grać dalej. Nikt nie zamierza zadowolić się miejscem poza play off. Z pewnością coś specjalnego na AZS przygotujemy.

Jak można scharakteryzować waszego ostatniego rywala w sezonie zasadniczym?

-
To na pewno doświadczony zespół. Drugą młodość w zespole z Koszalina przeżywa Igor Milicić. Ten koszykarz rozgrywa kolejny świetny sezon w swojej sportowej karierze. Koło siebie ma również bardzo doświadczonych zawodników, którzy mogą wyrządzić rywalowi wiele szkód. Doskonałym graczem jest George Reese. Wzmocnieniu uległa także formacja podkoszowa, gdzie dobrze radzi sobie Grady Reynolds. To drużyna, która stawia na atak. Pokazują to najlepiej w ostatnich meczach, próbując rzucać regularnie ponad 100 punktów. Na pewno nie możemy iść z AZS na wymianę ciosów, bo to może źle się dla nas skończyć.

Czyli kontrolowana koszykówka kluczem do sukcesu?

- Tak, musimy zrobić wszystko, żeby kontrolować to spotkanie. O naszej wygranej na pewno nie zadecyduje atak. Kluczowym elementem może być w tym meczu tylko obrona. Nie możemy nastawiać się na popisy ofensywne. Ważne będzie zaangażowanie. Jestem przekonany, że jeśli będzie podobne jak w Zgorzelcu, to PBG Basket Poznań będzie cieszyć się ze zdobycia dwóch punktów na koniec sezonu zasadniczego.