Avery: Stockton był najlepszy
fot. Mateusz Bilski

,

Lista aktualności

Avery: Stockton był najlepszy

Nowy rozgrywający Energi Czarnych William Avery w piątek rano uczestniczył w swoim pierwszym treningu ze słupskim zespołem. Rozpoczął tym samym tygodniowy okres testów sportowych, po których władze klubu zadecydują o podpisaniu kontraktu z zawodnikiem.

,

Mateusz Bilski: Ma Pan już za sobą pierwszy trening z zespołem Energi Czarnych. Proszę podzielić się swoimi wrażeniami.

William Avery: Po pierwszym treningu czuję się wspaniale, z niecierpliwością na niego czekałem i byłem tym bardzo podekscytowany. Cieszę się, że mam szansę wrócić na boisko, ponieważ czuję ogromną potrzebę gry na jak najwyższym poziomie. Koledzy bardzo dobrze mnie przyjęli i już nie mogę się doczekać kolejnych zajęć. Mam nadzieję, że swoją grą przekonam do siebie trenerów i pomogę Czarnym zwyciężać.

Miał Pan bardzo długą przerwę od koszykówki spowodowaną poważną kontuzją. Mimo wszystko widać, że jest Pan w formie.

- Oficjalnie ostatni raz grałem w grudniu 2009 roku, kiedy zerwałem mięsień w nodze. Nie mogłem jednak porzucić koszykówki i starałem się jak najsumienniej pracować okresie rehabilitacji. Gdy zakończyłem ten proces i dostałem od lekarzy zielone światło, to rozpocząłem treningi. Brałem udział w zajęciach z m.in. moimi kolegami z NBA, starałem się trenować codziennie od poniedziałku do soboty – jednego dnia robiłem sobie jeden, a następnego dwa treningi.

Czy czuje się Pan na siłach, by wrócić do swojej formy sprzed kontuzji?

- Ja już czuję, że jestem w dobrej formie i chcę to udowodnić. Nie chcę oczywiście zgrywać się na jakiegoś bohatera i na siłę starać się zostać pierwszoplanową postacią w zespole. Chcę po prostu grać swoją koszykówkę. Uważnie obserwuję grę moich nowych kolegów i dokładnie analizuję, co muszę zrobić, by w jak największym stopniu móc pomóc swojej drużynie.

Niewielu jest w Polsce zawodników z przeszłością w NBA. Jak wspomina Pan chwilę, w której został Pan wybrany w drafcie przez Minnesotę Timberwolves?

- Po pierwsze muszę podkreślić, że już sam udział w drafcie i wybranie mnie z numerem 14 było spełnieniem moich największych marzeń. Przez całe życie trenowałem właśnie w tym celu, cały czas śniąc o grze w NBA. Moment, w którym trafiłem do Timberwolves, był błogosławieństwem dla mnie, dla całej mojej rodziny oraz dla wszystkich ludzi, którzy byli w tym czasie wokół mnie i wierzyli we mnie. Jestem ogromnie wdzięczny Mike’owi Krzyżewskiemu za to, jak mnie wychował jako zawodnika. Niesamowicie mi pomagał w rozwijaniu swoich umiejętności i uważam go za najlepszego trenera na świecie.

Co dała Panu gra w NBA?

- Do NBA trafiają tylko najlepsi, którzy ciężko musieli sobie na to zapracować, to najsilniejsza liga na świecie i jednocześnie ogromny biznes. Gdy zaczynałem swoją grę w Timberwolves byłem bardzo młodych chłopakiem, miałem zaledwie dziewiętnaście lat. Musiałem zmienić całe swoje życie, wszystkie nawyki i przyzwyczajenia. W NBA wszystko było inne, trzeba było wznieść się na niesamowicie wysoki poziom i nie udało mi się w tym czasie wystrzec błędów. Jednak doświadczenie zebrane przez te trzy lata jest dla mnie bezcenne. Teraz sam mogę uczyć młodszych zawodników tego, co powinni robić, aby stawać się lepszymi koszykarzami. Jestem w stanie przekazać im, jak powinni się zachowywać w danych sytuacjach, aby nie popełniali błędów, jak mi się zdarzyło. Ogólnie trzy lata spędzone w Minnesocie były czymś wspaniałym. Hej – zyskałem przecież takich kumpli, jak przyszli członkowie Galerii Sław NBA, czyli Kevin Garnett i Chauncey Billups. Dodatkowo codziennie miałem okazję rozmawiać i uczyć się koszykówki od samego Kevina McHale’a, który już trafił do Galerii Sław. Każdy kolejny dzień przynosił mi nowe doświadczenia.

Przełom wieków był dla NBA świetnym okresem, w którym na parkietach tej ligi znajdowało się wiele już legendarnych gwiazd. Przeciwko komu grało się Panu najtrudniej?

- Pierwsi na myśl przychodzą mi Gary Payton i Jason Kidd, którzy właśnie wtedy byli w najlepszych momentach swoich karier i mierzenie się z nimi na parkiecie było zaszczytem. Bardzo dobrzy i trudni do zatrzymania byli w tym czasie także Nick van Exel i Stephon Marbury. Ale po chwili namyślenia muszę powiedzieć tylko jedno nazwisko –John Stockton. Niesamowicie się cieszę, że miałem okazję zagrać przeciwko niemu, ponieważ był to najlepszy rozgrywający jakiego kiedykolwiek widziałem. Z zawodników, których nie musiałem powstrzymywać w bezpośredniej rywalizacji na swojej pozycji, największe wrażenie pozostawili na mnie oczywiście Michael Jordan i Karl Malone.

Te nazwiska stanowią esencję NBA tamtych lat. Jak wśród nich odnajdował się młody William Avery?

- To był dla mnie wspaniały okres życia. Kocham koszykówkę od najmłodszych lat i nie spodziewałem się, że przyjdzie mi spotkać się z moimi idolami, których niesamowicie podziwiałem. Na ławce Indiany Pacers siedział Isiah Thomas, a tuż obok niego był Larry Bird. Lakersów z Kobe Bryantem i Shaquillem O’Nealem prowadził uwielbiany przeze mnie Phil Jackson. Nie każdy miał takie szczęście, żeby poznać te wszystkie osoby.

Wróćmy jednak na nasze, polskie boiska. Wie Pan o tym, że niecały tydzień temu przeciwko Enerdze Czarnym grał m.in. Chris Burgess, z którym zna się Pan jeszcze z uczelni Duke?

- Żałuję więc, że tak późno przyjechałem do Słupska (śmiech). Wiem o tym, ponieważ rozmawiałem z Chrisem przed swoim przyjazdem do Polski. Mocno chwalił waszą ligę i zapewniał, że co mecz na parkietach trwa prawdziwa walka, co mnie cieszy. Chris podkreślał, że jest bardzo zadowolony z gry w Polsce więc nie mam obaw, że też będę się tu dobrze czuł. Mam nadzieję, że będę miał okazję się z nim zobaczyć.

Co może Pan dać Enerdze Czarnym Słupsk?

- Przede wszystkim doświadczenie weterana, które bardzo może pomóc naszej drużynie. Grałem już w kilkunastu klubach z silnych lig europejskich i wiem jak wesprzeć kolegów z zespołu, szczególnie w okresie play-off. Potrafię i lubię zarówno rzucać, jak i podawać, zawsze staram się podjąć odpowiednią decyzję, by drużyna odniosła jak największe korzyści. Moją zaletą jest to, że dobrze radzę sobie z uspokajaniem gry, kiedy jest taka potrzeba. Nie można przecież, zwłaszcza w play-off, bez przerwy grać od kosza do kosza. Czasem trzeba spokojnie wyszukać lepsze rozwiązanie, pozwolić lepiej ustawić się kolegom, opóźnić gdy trzeba moment podania. To jest właśnie moja gra.

Czyli jest Pan zupełnie innym rozgrywającym, niż Jerel Blassingame?

 - Zdecydowanie tak, ale wynika to przede wszystkim z naszych warunków fizycznych. Jerel jest bezapelacyjnie jednym z najlepszych rozgrywających w polskiej lidze, w czym świetnie wykorzystuje swoją szybkość i niewielki wzrost. Ja oczywiście gdy trzeba też jest szybkim graczem, ale jak wspomniałem lubię kontrolować grę zespołu i spokojnie prowadzić go do sukcesów.