Lista aktualności

Uwolnić koszykówkę!

„We are basketball”, w wolnym tłumaczeniu „My jesteśmy koszykówką”- to flagowe hasło Międzynarodowej Federacji Koszykówki FIBA.

Piękne słowa, tylko czy aby do końca prawdziwe??? Myślę, że warto byłoby się nad tym chwilę zastanowić.

Od pewnego czasu Europejczycy z FIBA starają się kwestionować pozycję amerykańskiego basketu i w ogóle amerykański pomysł na grę. Na każdym kroku, zresztą zgodnie z prawdą, podkreśla się niesamowity postęp, jaki reszta świata wykonała w stosunku do Amerykanów. Każda porażka amerykańskich koszykarzy na międzynarodowej arenie, czy to podczas Mistrzostw Świata, Igrzysk Olimpijskich, czy też podczas towarzyskich meczów rozgrywanych w ramach NBA Europe Tour, ma świadczyć o wyższości koszykówki, którą proponuje nam FIBA.

Jednakże mimo wszystko mam wątpliwości, czy aby hasło „We are basketball” używane jest przez właściwą stronę. Niewątpliwym faktem jest, że atrakcyjność koszykarskiego widowiska za oceanem bije na głowę atrakcyjność widowiska europejskiego. Nie jest to bynajmniej zasługa tylko i wyłącznie indywidualnych umiejętności zawodników (koszykarze „reszty świata” już nie raz pokazywali swoje walory), ale przede wszystkim pewnego ogólnego spojrzenia na basket.

Pozwolę sobie w tym miejscu przeprowadzić krótką analizę. Po kilku meczach obecnego sezonu średnia zdobywanych punktów na parkietach NBA wynosi ok. 97,8. Z drugiej strony podczas 8 minut krótszego czasu gry w Eurolidze zdobywa się przeciętnie w meczu ok. 76, 2 punktu, z kolei w polskiej DBE średnia ta jest jeszcze niższa, gdyż wynosi ok. 72, 2. Czym więc spowodowane jest to, że za oceanem w zaledwie osiem minut więcej zdobywa się ponad 20 punktów więcej (z pewnością ta średnia jeszcze może ulec zmianie na niekorzyść Europy)?

Niektórzy powiedzą, że to zasługa znakomitej europejskiej obrony. Ja ująłbym to nieco inaczej. Oczywiście dobra obrona to element niezbędny do odniesienia sukcesu na parkiecie. Jednakże mała liczba zdobywanych punktów wynika raczej ze „zniewolenia” fibowskiej koszykówki. Mimo że gramy na boiskach niemalże tych samych rozmiarów (w Ameryce zawodowcy grają na parkietach dłuższych o ok. 65 cm i szerszych o ok. 25 cm ), za oceanem przestrzeni do gry, a tym samym swobody, jest o wiele więcej. Przede wszystkim amerykańskie „key” jest mniejsze od fibowskiej „trumny” (już tak różne nazwy wręcz zmuszają do pewnych refleksji), zaś linia, zza której można oddawać rzuty 3- punktowe znajduje się o ponad metr dalej. Automatycznie więc rzeczywiste pole rozgrywania akcji jest o wiele większe.

Ponadto kluczowy wydaje się przepis o błędzie 3 sekund w obronie. Wymusza on bowiem znacznie większą mobilność obrony, a tym samym szybkość całej gry. Na pierwszym planie pojawia się więc fundamentalna w koszykówce, a zapomniana „u nas” praca nóg, nie zaś „praca rąk” i bijatyka nią spowodowana. Odwieczna w koszykówce umiejętność gry 1x1 zarówno w obronie, jak i w ataku oraz wynikająca stąd w pierwszej kolejności odpowiedzialność indywidualna, a dopiero w dalszej kolejności zespołowa, jest podstawą dobrej gry. Możliwości i związana z nimi nieodłącznie atrakcyjność i radość z gry takiego basketu są tym samym o wiele większe. Gra jest zdecydowanie bardziej otwarta, a wtedy też otwiera się mentalność graczy i trenerów, możliwości kreowania, improwizacji. Wówczas koszykówka jest naprawdę wielka.

Tych kilka „niuansów” decydujących o obliczu gry można naprawdę wprowadzić bez większych problemów od zaraz, czego najlepszym przykładem może być chociażby liga australijska. Dlaczego tak się nie dzieje? Proponuję UWOLNIĆ KOSZYKÓWKĘ!