W Ameryce już trwają turnieje finałowe poszczególnych konferencji i powoli rozpoczyna się tzw. Marcowe Szaleństwo (March Madness). Jego najważniejsza część ruszy 17 marca – to wtedy rozegrane zostaną pierwsze mecze NCAA Tournament, czyli rozgrywek akademickich o koszykarskie mistrzostwo USA. Rywalizacja, co zrozumiałe, budzi olbrzymie zainteresowanie za oceanem i ''nieco'' mniejsze w Polsce, co też zresztą zrozumiałe. W naszym kraju jest pasją raczej dla osób, które można nazwać... koszykarskimi hipsterami szukającymi rozrywki daleko od głównego nurtu, w którym są NBA i Tauron Basket Liga. Nie należy jednak zapominać, że przecież NCAA zasila swoimi produktami cały świat z NBA na czele, w tym także oczywiście polską ekstraklasę. Czy to oznacza, że NCAA Tournament powinni z uwagą śledzić pracownicy klubów TBL? Tutaj zdania są podzielone. A jeśli nie, to jak znaleźć dobrego gracza prosto po NCAA?
– Pewnie, że dobrze byłoby oglądać spotkania turnieju o mistrzostwo NCAA, ale nie wiem, czy to jest praktykowane w polskiej lidze – mówi menadżer Grzegorz Piekoszewski z Promotexu. W jego agencji świeżo upieczeni absolwenci to zazwyczaj około 20% z grona dostępnych zawodników. – Dostajemy takie listy po sezonie od zagranicznych agencji, z którymi współpracujemy – wyjaśnia. Najprostszym sposobem zatrudnienia koszykarzy prosto z NCAA jest wybór z listy proponowanej przez agenta. Warto dodać, że sposobem także najczęściej stosowanym. – Rzadko o tej porze roku ktoś odzywa się do nas z pytaniem o potencjalną cenę konkretnego zawodnika przed kolejnym sezonem. Wydaje mi się, że wśród trenerów nie ma takich osób jak Aleksander Krutikow, który potrafił praktycznie przez cały rok oglądać nawet po trzy mecze jednocześnie i zaskoczyć nas telefonem odnośnie jakiegoś gracza – wspomina Piekoszewski.
Czytaj całość na przegladsportowy.pl