Kosma Zatorski: Był pan mocno zmotywowany przeciwko Anwilowi? Pańscy koledzy z zespołu zapowiadali przed tym meczem starcie niemal na noże?
Kamil Chanas: Przed każdym meczem jestem wystarczająco zmotywowany. W przerwie jednak trener dodatkowo nas motywował, abyśmy dali z siebie wszystko, ponieważ przegrywaliśmy mimo dobrego początku. Udało mu się. Daliśmy z siebie maksa i dlatego w głównej mierze zwyciężyliśmy.
Pan chyba wyjątkowo lubi grać przeciwko dawnym kolegom z Anwilu. Dzisiaj rzucił pan aż 18 punktów i w dodatku po piątym faulu dostał pan owację na stojąco. To chyba miłe uczucie?
- Na pewno fajne. Dzisiaj po prostu mecz się tak ułożył, że ja oddawałem więcej rzutów i dlatego tyle rzuciłem. W naszym zespole tylko Walter jest typowym strzelcem, my zaś staramy się go wspomagać w tym zadaniu. Dzisiaj to zadanie przypadło mnie, ale nie liczą się indywidualne zdobycze - dla mnie zwycięstwo jest najważniejsze.
Trafił pan dwa z czterech rzutów za trzy. Czy jakoś specjalnie stara się pan poprawić ten element swojej gry?
- Cały czas robię swoje. Kiedyś mój trener jeszcze w juniorach mówił, że mam korzystać ze swojego największego atutu - a jest nim rzut z półdystansu i dystansu. Oczywiście staram się też czytać grę i jeżeli jest okazja to rzucam z dystansu albo wchodzę pod kosz.
Nosi pan wielki opatrunek na prawej nodze, czy wszystko z nią w porządku?
- W trzeciej kwarcie niespodziewanie zderzyłem się Seidem Hajriciem, którego nie zawuażyłem. Dostałem udem w kolano, ale myślę że to tylko stłuczenie.
Zdąży pan odwiedzić przed meczem z Treflem jeszcze rodzinę we Wrocławiu?
- Zdążę na pewno. Wszystkim fanom koszykówki życzę zaś Wesołych Świąt!