,

Lista aktualności

Chudney Gray: Taki jestem i już

Kocha taniec i muzykę. Wierzy w Boga i ufa, że wkrótce sprawi, że będzie grał w najlepszej lidze świata – NBA. - W życiu na wszystko musiałem ciężko zapracować – mówi Chudney Gray, najpopularniejszy obcokrajowiec w głosowaniu na Mecz Gwiazd.

,


Wojciech Kukliński: Jak zdobywa się serca kibiców?

Chudney Gray: A skąd ja mam to wiedzieć? Do każdego meczu wychodzę, by dać z siebie najlepiej wszystko, co umiem. Kibice chyba dostrzegają moje starania. Widzą, jak zdobywam punkty, podaję, odbieram piłki rywalom. I to doceniają. Ale ja, ja… o tym w ogóle nie myślę. Moja postawa na boisku jest w całości podporządkowana drużynie.

Trener Jacek Gembal widział jednak w Panu nie tylko lidera akademików, ale i gwiazdę polskiej ekstraklasy. Mylił się?

- Trener Gembal uznał, że siła naszego zespołu ma opierać się na moich indywidualnych akcjach. I to w pierwszych meczach funkcjonowało całkiem, całkiem. Później jednak przyszły porażki i w klubie pojawił się nowy szkoleniowiec Piotr Baran, który uznał, że koszykówka to gra zespołowa. Zacząłem zwracać większą uwagę na współpracę z kolegami.

Wspólnie ze Steffonem Bradfordem i Garnettem Thompsonem tworzycie jak na polską ligę niemal doskonały tercet.

- Gra nam się rzeczywiście dobrze. Rozumiemy się nie tylko na boisku, ale i poza nim. Na dodatek od czasu, gdy wrócił do nas Garnett, nie przegraliśmy jeszcze meczu.

Skoro mowa o zwycięstwach, to jaka jest Pana recepta na sukces?

- Nie wiem. Sukcesu jeszcze nie osiągnąłem. Cały czas chcę zrealizować swoje chłopięce marzenie i wystąpić w NBA. Już otarłem się o tę ligę i zdaję sobie sprawę z wymagań, jakie stawia. Po tym sezonie zamierzam powrócić do Stanów i spróbować ponownie dostać się do NBA.

Ma Pan znakomite umiejętności techniczne. To wynik ciężkiego treningu, czy raczej talentu?

- W życiu na wszystko musiałem ciężko zapracować. Ciężki trening to jednak tylko niezbędna część do tego, by być dobrym. Drugą jest wola Boga.

Wierzy pan w Boga?

- Nie tylko wierzę, ale jestem przekonany, że wszystko czego doświadczamy, zależy od niego.

- I Bóg chciał, by w ostatnim meczu przeciwko Astorii zagrał Pan słabiej?

- To nie tak. Z Astorią rzeczywiście mi nie szło, ale nie ma w tym żadnej winy Boga. Po prostu przeciwnicy umiejętnie mnie faulowali, a ja lubię grać fair. Wybili mnie z rytmu i tyle.

Dlatego musiał Pan usiąść na ławce i posłuchać muzyki?

- Kocham muzykę. Ona dobrze na mnie działa. Nastraja mnie pozytywnie i dzięki niej łatwo koncentruję się. Dlatego podczas rozgrzewki mam słuchawki w uszach. Wówczas poruszam się w rytm muzyki. Kibice z łatwością zauważają, kiedy słucham wolnej, a kiedy szybkiej melodii.

A jaką muzykę Pan lubi?

- Każdą. No nie… Nie lubię metalu i tym podobnych rytmów. Przy nich nie mogę się koncentrować. Dlatego, że kocham muzykę, kupiłem sobie najnowszy model sześćdziesięciogigowego ipoda.

Muzyce towarzyszy taniec, a o Pana obecności w dyskotekach jakoś nie słychać. Nie lubi Pan tańczyć?

- Nie lubię? Uwielbiam! Często z moją dziewczyną robimy sobie taką rundkę po nocnych klubach. Ale takie wypady nie zdarzają się nam w Polsce, a jedynie w Stanach. W Polsce raczej unikam dyskotek.

Wiem, że sporo Pan pisze. Po zakończeniu sportowej kariery chce Pan zostać dziennikarzem?

- Choć jestem częstym gościem internetowych blogów, to przychodzi mi to ze sporym trudem. Z pewnością nie nadaję się na dziennikarza. Piszę, bo dzięki temu mogę podzielić się z innymi swoimi spostrzeżeniami i problemami.

A kim chce Pan być?

- Na razie moje marzenia i aspiracje dotyczą tylko jednego celu: chcę grać w najlepszej lidze świata.

Zostanie MVP sezonu polskiej ligi ułatwi to zadanie?

- Nie ma takiej zależności. NBA to NBA i na tym koniec.

Grał Pan już w wielu ligach świata, jak oceni Pan poziom polskiej ekstraklasy?

- Tak się złożyło, że występowałem w Korei, na Cyprze, a nawet i Kuwejcie. Poziom polskiej ligi ze względu na sporą liczbę obcokrajowców jest bardzo wysoki. To dobre dla Polaków, bo szybko uczą się naszych najlepszych zagrań.

A w jaki sposób utrzymuje Pan formę?

- Może zdziwię niektórych, ale jestem rzadkim gościem na siłowni. Wolę szybkość od siły. Dlatego dużo czasu poświęcam na fitness. Staram się także zwracać uwagę na to, co jem. Uwielbiam chińszczyznę. Przepadam także za kuchnią włoską, dlatego jestem częstym gościem koszalińskiej Viva Italia.

Lazania i piwo to Pana zestaw?

- Niezupełnie. Za piwem nie przepadam. A tak w ogóle, to raczej unikam alkoholu, bo wywołuje on u ludzi zupełnie niepożądane reakcje. Wolę naturalne soki.

A jak postrzega Pan innych?

- Mam nadzieje, że takimi, jakimi są. Z reguły obdarowuję nowo poznanych ludzi dużym kredytem zaufania. Uważam, że ludzie w większości są dobrzy i jeżeli ja będę wobec nich zachowywał się w porządku, to oni nie będą mieli powodu, by mnie skrzywdzić. Na razie w moim życiu ta reguła sprawdza się.

A wyzwania?

- Są solą życia. Nasz byt bez nich chyba nic by nie znaczył. Z pewnością nie powiem nic oryginalnego twierdząc, że lubię wyzwania i zawsze chcę im sprostać. Ale taki jestem i już.