Dylewicz: W końcu trafiłem za trzy
fot. figurski.com.pl

,

Lista aktualności

Dylewicz: W końcu trafiłem za trzy

- Na pewno jest to dla mnie wielka ulga. Przez cały sezon miałem tylko jedną tak słabą serię dwóch meczów i to troszeczkę mnie niepokoiło - mówi po zwycięstwie w trzecim meczu ćwierćfinału z Anwilem skrzydłowy Trefla Sopot Filip Dylewicz.

,

Jacek Seklecki: Chyba nie trzeba mówić jak istotne jest to zwycięstwo dla was?

Filip Dylewicz: Jasne, że nie. Po porażce w Sopocie zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że musimy wygrać choć jedno spotkanie we Włocławku. Udało się to już przy pierwszej próbie i niezwykle się z tego cieszymy. To napawa nas wielkim optymizmem i pozwala z nadzieją patrzeć w przyszłość.

Pan jest już doświadczonym zawodnikiem, ale czy po tak słabych dwóch meczach w Sopocie, w których w żadnym nie przekroczył Pan granicy 10 punktów jest w tej chwili ulga, że w końcu się udało i pomógł Pan swojemu zespołowi w zwycięstwie?

- Na pewno jest to dla mnie wielka ulga. Przez cały sezon miałem tylko jedną tak słabą serię dwóch meczów i to troszeczkę mnie niepokoiło, bowiem odbijało się to także na postawie całego zespołu. Cieszę się, że odbudowałem się, gdyż potrzebowałem takiego spotkania, aby wrócić na ten swój właściwy tor i mam nadzieję, że dalszą fazę sezonu będę miał tak udaną jak ten mecz z Anwilem.

Pana 12 punktów w pierwszej kwarcie dodatkowo chyba dodało energii na dalszą część spotkania?

- Dokładnie tak. Byłem mile zaskoczony, że wreszcie trafiłem rzut za trzy punkty, bowiem ostatnio miałem ogromne problemy z trafianiem z dystansu. Myślę także, że oprócz punktów dużo pozytywnych rzeczy zrobiłem dla zespołu i mam nadzieję, że w czwartym meczu tej serii będzie równie dobrze.

Ten mecz był niezwykle wyrównany, co jednak zadecydowało, że to wy zwyciężyliście?

- Uważam, że oba zespoły postawiły wielki nacisk w obronie i było to widać szczególnie biorąc pod uwagę wynik. Myślę, że mogliśmy wygrać ten mecz już w regulaminowym czasie gry, jednak na własne życzenie doprowadziliśmy do dogrywki. W koszykówce ogólnie, a w play-off przede wszystkim, wszystkie elementy są bardzo ważne i ciężko wskazać ten najistotniejszy.

Pod koniec trzeciej kwarty wydawało się, że Anwil może przejąć inicjatywę w tym meczu. Zyskał kilka punktów przewagi, a wy straciliście Lorinzę Harringtona. Nie było wtedy obawy o wynik?

- Obawy są zawsze, nawet jak prowadzi się różnicą 10 punktów. Graliśmy we Włocławku na parkiecie rywala i na pewno musieliśmy kontrolować każdą akcję, każdy rzut. Takie odskoczenie Anwilu na pięć punktów było bardzo niebezpieczne, ale znaleźliśmy na to odpowiedź, wróciliśmy do gry i zwyciężyliśmy.

Duży wpływ na zwycięstwo miała chyba taktyka ze zmianą krycia. Andrzeja Plutę, który zrobił wam najwięcej krzywdy w Sopocie krył tym razem Marcin Stefański.

- W pierwszej połowie manewr z pilnowaniem Andrzeja Pluty przez Marcina Stefańskiego funkcjonował doskonale. Kapitan Anwilu miał problemy z trafianiem, a w Sopocie zniszczył wszystkich graczy, którzy go bronili. To było mądre posunięcie trenera i mam nadzieję, że będzie to działało także w czwartym meczu tej serii.

Jaki plan na czwarty mecz? Zakończycie serię już we Włocławku?

- To jest oczywiście marzenie, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że będzie niezwykle ciężko. Anwil na pewno postawi w środę wszystko na jedną kartę. Będzie trudno, ale marzymy o tym i zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby tego dokonać.