Piotr Ciszek: Jak ocenia pan pierwszą rundę w wykonaniu Trefla zakończoną bilansem 7-4?
Filip Dylewicz: Wszyscy możemy być zadowoleni z wyniku, który osiągnęliśmy. Trochę szkoda wpadki w Kołobrzegu, natomiast końcówkę roku mieliśmy bardzo dobrą, gdy wygraliśmy sześć kolejnych meczów. Napawa to wielkim optymizmem przed rundą rewanżową, więc życzyłbym sobie jak i wszystkim fanom Trefla by druga runda była przynajmniej tak samo udana, gdyż pozwoli to nam zająć dobre miejsce przed play-off.
Co zaskoczyło Pana w lidze po powrocie, po roku spędzonym we Włoszech?
- Zaskoczyło mnie wyrównanie poszczególnych zespołów. Jest bardzo dużo drużyn mogących rywalizować ze sobą jak równy z równym, bez względu na to czy jest to zespół na drugim, trzecim miejscu czy na dziesiątym. Różnice punktowe są naprawdę niewielkie co pokazuje, że nie ma tak wielkiej przepaści między zespołami i często przed spotkaniami trudno wskazać faworytów gdyż każdy może wygrać z każdym. Trzeba być czujnym by z takiego huraoptymizmu zajmując drugie miejsce przegrywając dwa mecze, których teoretycznie nie powinno się przegrać nie spaść dużo niżej w tabeli.
Czy jakiś zespół był dla Pana pozytywnym zaskoczeniem w tej rundzie?
- Na pewno Energa Czarni Słupsk, którzy mają fenomenalną pierwszą rundę. Trener Dainius Adomaitis stworzył zespół, który gra bardzo fajną koszykówkę. Udowodnili nam to w Ergo Arenie grając bardzo dobre spotkanie kontrolując grę praktycznie od początku do końca. Wszystkie mecze rozegrane przez drużynę ze Słupska pokazują, że jest to liczący się zespół, a nie tak jak w poprzednich sezonach drużyna walcząca o play-off, ocierająca się o medale ale nie jeden z faworytów do walki o złoto.
Który mecz był najlepszy w wykonaniu Trefla, który zapadł Panu najbardziej pozytywnie w pamięci?
- Nie koncentruje się na pojedynczych meczach, każde zwycięstwo jest bardzo istotne. Natomiast przełamanie w Poznaniu, wygranie we Włocławku czy wygrana na koniec rundy z PGE Turowem były ważnymi meczami dla całego zespołu. Pokazuje to, że z meczu na mecz zespół jest mocniejszy i mimo pierwszych niepowodzeń w spotkaniach wyjazdowych, gdy wiele mówiło się o tym, że trzecie kwarty są fatalne w naszym wykonaniu, że mecze wyjazdowe są naszą piętą achillesową, zespół ciągle się rozwija i mam nadzieję, że tak będzie do końca rozgrywek.
Z którymi rywalami grało się Panu najciężej w pierwszej rundzie TBL?
- W meczu z Asseco Prokomem Piotrek Szczotka, który jest bardzo dobrym obrońcą, praktycznie wyłączył mnie z gry. Ograniczenie mojej gry w tamtym meczu otworzyło jednak furtkę dla innych graczy i cieszę się, że zaprezentowali dobrą formę przez co nawiązaliśmy walkę z zespołem, który powinien nas całkowicie zdominować, zabrakło naprawdę bardzo mało by odnieść zwycięstwo. Są też inni zawodnicy w lidze, z którymi ciężko się gra także ze względu na to, że często obrona rywali skupiona jest właśnie na mnie. Ważne jest by w takich sytuacjach pamiętać, że koszykówka nie jest grą jednego zawodnika i w jeśli jeden z graczy jest podwajany czy odcinany od piłki otwierają się szansę dla pozostałych graczy, które trzeba wykorzystywać.
Jak Filip Dylewicz ocenia siebie w roli kapitana i lidera Trefla Sopot?
- Jest mi niezmiernie miło, że zostałem wybrany kapitanem co było docenieniem mojej osoby, wiązało się zaufaniem zawodników, kibiców i działaczy. Jeśli chodzi o sezon to jest chyba całkiem udany w moim wykonaniu. Nigdy nie byłem zawodnikiem, który dawał w każdym meczu 20 punktów, zawsze miałem jakąś konkretną funkcję w zespole. Pomimo pojedynczych wpadek, mogę być chyba zadowolony ze swojej postawy i mam nadzieje, że kibice i koledzy z zespołu mogliby powiedzieć podobnie.
Co mógłby Pan jeszcze poprawić w drugiej rundzie?
- Jak zawsze jest to obrona. Zgubiłem też walkę o zbiórki, co kiedyś było moją mocną stroną, teraz to zniknęło, chciałbym być tak samo agresywny szczególnie pod atakowaną tablicą. Początki sezonu zawsze miałem gorsze, później moja gra się coraz bardziej rozkręcała i mam nadzieję, że tak samo będzie w tym roku.
Czy mniejsza agresywność w walce o zbiórki może wynikać ze zmęczenia? Rozpoczął Pan bardzo wcześnie sezon przygotowując się od samego początku z kadrą do eliminacji mistrzostw Europy, a później bez żadnej przerwy rozpoczął sezon pucharowy i ligowy.
- Fizycznie, wydolnościowo czuję się bardzo dobrze nawet grając po 35 minut, zmęczenie oczywiście występuje, co jest nieuniknione. Jest to jednak związane bardziej ze mną, brakuje mi czasami impulsu mówiącego by w odpowiednim momencie podbiec, zaatakować deskę.
Co stało się z trójkami, które były Pana mocną stroną?
- Nie jest za dobrze z rzutami z dystansu. Duże znaczenie miało przesunięcie linii rzutu za trzy punkty, co z moją techniką rzutu sprawia, że jest to dla mnie obszar zakazany stąd tak słaba skuteczność, ale i tak będę pracował by coś poprawić w tym elemencie.
Czy myśli już Pan o kadrze i zbliżających się mistrzostwach Europy na Litwie? Czy liczy Pan, że występy w lidze pozwolą wywalczyć miejsce w reprezentacji prowadzonej przez nowego trenera?
- Na razie koncentruję się na osiągnięciu sukcesu z klubem, to jest dla mnie absolutnym priorytetem. Nie myślę w tej chwili o kadrze i nie śledzę poczynań PZKosz pod względem poszukiwań trenera, planów przygotowań, perspektyw. Mam jednak nadzieję, gdyż poświęciłem przez kilka lat sporo wolnego czasu dla występów w reprezentacji, że moja postawa do końca sezonu zweryfikuje pozytywnie przydatność do drużyny narodowej prowadzonej przez nowego szkoleniowca.
Jak Filip Dylewicz spędzi Sylwestra i Nowy Rok?
- Bardzo grzecznie gdyż trzeba podejść w pełni profesjonalnie do swojego zawodu i zbliżającego się meczu. Oczywiście spotkam się z najbliższymi znajomymi, wypijemy lampkę soku pomarańczowego ale już 1 stycznia będę musiał jechać do Koszalina gdyż dzień później gramy tam mecz i rozpoczynamy rundę rewanżową.