Anwil - PGE Turów (1): Seria Berishy
fot. Andrzej Romański

,

Lista aktualności

Anwil - PGE Turów (1): Seria Berishy

Anwil Włocławek udanie rozpoczął ćwierćfinał play-off. Włocławianie wygrali pierwszy mecz z PGE Turowem Zgorzelec 76:72.

,

Nie takiego początku rywalizacji w ćwierćfinale play-off spodziewali się koszykarze PGE Turowa Zgorzelec. Wicemistrzowie Polski w pierwszej kwarcie byli tłem dla rozpędzonego Anwilu, który z minuty na minutę powiększał swoją przewagę. Włocławianom wychodziło niemal wszystko. Trójki trafiał Krzysztof Szubarga, a do kontrataków świetnie biegali Lawrence Kinnard i Corsley Edwards. PGE Turów grał z kolei słabo po obu stronach parkietu. W całej pierwszej części gry zgorzelczanie trafili tylko jeden z aż 12 oddanych rzutów za dwa punkty i mieli pięć strat.

- Przegraliśmy pierwsze minuty meczu. To było ważne dla Anwilu i całego widowiska, włącznie z głośnymi kibicami. Później musieliśmy gonić gospodarzy, a takie spotkania jest bardzo ciężko wygrać, tym bardziej na wyjeździe w hali przeciwnika - mówił kapitan PGE Turowa Konrad Wysocki.

Pogoń koszykarzy trenera Jacka Winnickiego rozpoczęła się wraz z początkiem drugiej kwarty. Zawodnikiem, który pociągnął zespół PGE Turowa był właśnie Wysocki, który ostatni mecz między tymi drużynami przesiedział na ławce rezerwowych. Tym razem skrzydłowy ekipy przyjezdnej trafiał z dystansu, skutecznie wchodził pod kosz i wykorzystywał rzuty wolne. Zdobył 10 punktów w tej części spotkania. - Jestem profesjonalistą i za grę w koszykówkę otrzymuję pieniądze. Dla mnie nie ma znaczenia ile wcześniej meczów nie grałem. Jak tylko jestem na boisku to daję z siebie wszystko, sto procent - powiedział Wysocki.

Kapitanowi zgorzeleckiej drużyny wtórował także Damian Kulig. Były koszykarz PBG Basketu Poznań nie był tak skuteczny jak Wysocki, ale był bardzo aktywny i mocno absorbował obronę Anwilu. Ich poczynania sprawiły, że po zaledwie siedmiu minutach drugiej części spotkania PGE Turów dogonił gospodarzy, którzy po pierwszej kwarcie prowadzili aż 23:8, a nawet wyszedł na prowadzenie 30:29.

Przełomowym momentem meczu był okres pomiędzy 27. a 29. minutą. Wtedy, po dość słabej pierwszej połowie, dał o sobie znać Dardan Berisha. Rzucający Anwilu wykorzystał fakt, że był pilnowany nie przez Davida Jacksona, ale Arthura Lee i w kilka chwil trzy razy z rzędu trafił z dystansu. Jego gra, a także punkty Szubargi i Kinnarda sprawiły, że od stanu 42:45, szybko zrobiło się 55:45. - Trafiłem ważne rzuty, ale o naszym zwycięstwie zadecydowała przede wszystkim pierwsza kwarta - skromnie przekonywał Berisha.

PGE Turów nie poddał się także tym razem i do pogoni wystawił swoje najgroźniejsze strzelby, które w pierwszej połowie pudłowały. Daniel Kickert i David Jackson dopiero w końcówce zaczęli grać tak, jak na nich przystało. Australijczyk przez długie minuty był świetnie pilnowany przez Seida Hajricia, co spowodowało, że pierwsze swoje punkty z gry zdobył dopiero w 34. minucie. Drugi z kolei zwyczajnie nie trafiał, a większość celnych rzutów oddał w samej końcówce.

Kickert - lider PGE Turowa - oddał tylko osiem rzutów w całym meczu, z czego trafił cztery. Jackson aż 17-krotnie decydował się na rzuty, ale tylko sześć z nich było celnych. Łącznie cała ekipa PGE Turowa miała tylko 38 procent skuteczności za dwa i za trzy.

Lepsze minuty duetu ze Zgorzelca nie wystarczyły jednak, aby przełamać włocławian, którzy umiejętnie dowieźli zwycięstwo do końca. Pomogła w tym świetna dyspozycja Corsley’a Edwardsa. Amerykanin rozegrał najlepszy mecz od bardzo dawna. Świetnie radził sobie pod tablicami, bez względu na to, jaki obrońca go pilnował. Zdobył 21 punktów i miał siedem zbiórek. - Podkoszowy Anwilu zdobył zbyt dużo punktów i w następnym meczu musimy mocniej walczyć pod tablicami - tłumaczył Wysocki.