Andrzej Pluta: Jestem spełniony
fot. figurski.com.pl

,

Lista aktualności

Andrzej Pluta: Jestem spełniony

- Jestem spełniony i musze przyznać, że odchodzę z podniesionym czołem - mówi po zakończeniu kariery Andrzej Pluta, który po 19 latach profesjonalnej gry w koszykówkę kończy z zawodowym sportem.

,

Jacek Seklecki: Jest Pan spełnionym sportowcem?

Andrzej Pluta: Zdecydowanie tak. Jestem spełniony i musze przyznać, że odchodzę z podniesionym czołem. Nie było łatwo podjąć taką decyzję. Była ona w pełni przemyślana, ale jak coś robi się 20 lat to moment, w którym trzeba to zakończyć nie jest łatwy. Jestem spełniony jako sportowiec i moje odejście ma smutne, jak i wesołe oblicze. Szkoda, że to już się kończy, ale cieszę się, że mogłem grać przez tyle lat bez poważniejszych kontuzji i na wysokim poziomie.

Spełniony, ponieważ każdy kolor medalu ma Pan w swojej kolekcji?

- Faktycznie, jeśli chodzi o polską koszykówkę to mogę się pochwalić, że zdobyłem wszystko, co było możliwe. Wywalczyłem złote medale, srebrne i brązowe, jest także Puchar Polski, Superpuchar, dlatego z tego powodu jestem bardzo szczęśliwy. W ogóle jestem bardzo zadowolony z przebiegu całej kariery. Na przestrzeni tych kilkunastu lat zmieniłem sporo klubów i reprezentowanie każdego z nich sprawiało mi ogromną przyjemność. Mimo że nie zawsze były to sukcesy medalowe to współpraca z wieloma wspaniałymi ludźmi była tego warta.

Przez wiele lat zmieniał Pan kluby co sezon. Pięć ostatnich spędził Pan we Włocławku. To miejsce w jakiś sposób spełniało Pana oczekiwania i wyobrażenia o kontynuowaniu kariery?

- Ja pochodzę z Rudy Śląskiej. Tam się wychowałem i tak zacząłem grać w koszykówkę. Mam duży szacunek do tego miasta i do klubu, ponieważ jestem jego wychowankiem. Później grałem w Bytomiu, gdzie z sukcesami grałem przez pięć lat. Zdobyliśmy wtedy cztery medale w lidze - trzy brązowe i jeden srebrny - a następnie zaczęła się swego rodzaju tułaczka po kraju. Zmieniałem kluby co sezon, przez sześć lat, aż w końcu trafiłem do Włocławka. Spędziłem tutaj sporo czasu i również to miasto i klub darzę ogromnym szacunkiem. Zdobyłem z Anwilem wszystko co jest możliwe. Trzy medale - złoty, srebrny i brązowy - Puchar Polski i Superpuchar, dlatego tym bardziej czuję ogromną więź z tym klubem.

Jaki moment kariery jest dla Pana najbardziej szczególny, taki który ma specjalne miejsce w Pana pamięci?

- Cała moja kariera i 16 sezonów w ekstraklasie były dla mnie ogromną przygodą i zawsze miło będę wspominał każdy przystanek na tej drodze. Każdy klub w jakimś stopniu wpłynął na moją karierę, a także na mnie jako na człowieka. Przez cały ten okres miałem okazję współpracować z wieloma trenerami i wszyscy mieli na mnie jakiś wpływ. Była to wielka szkoła, w której zresztą od każdego trenera starałem się brać to co najlepsze i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to się w pełni opłacało. Te zmiany klubów też działały pozytywnie, bowiem wyzwalały we mnie dodatkową energię na pokazanie się, na udowodnienie, że mogę grać lepiej, przez co byłem twardszym zawodnikiem, bardziej przygotowanym na boiskową walkę.

Grał Pan z wieloma koszykarzami i miał do czynienia z wieloma trenerami. Którzy zostaną przez Pana zapamiętani i z którymi najlepiej się Panu współpracowało?

- Ciężko w tej chwili wymienić konkretne osoby. Było to wielu trenerów i jeszcze więcej zawodników, więc nie chciałbym kogoś tutaj pominąć. Tak jak już powiedziałem - każdy z nich miał na mnie swój wpływ i dlatego chciałbym teraz każdemu z nich podziękować za tę współpracę. Wyjątkowy szacunek mam do reprezentacji z 1997 roku, z którą wywalczyłem 7. miejsce na Mistrzostwach Europy w Barcelonie. Była to niesamowita kadra, ze świetnymi zawodnikami i do każdego z nich mam ogromny szacunek. Przypomnę byli to: Adam Wójcik, Mariusz Bacik, Tomasz Jankowski, Maciej Zieliński, Dominik Tomczyk, Robert Kościuk, Krzysztof Mila, Jarosław Darnikowski, trener Eugeniusz Kijewski, wielu wspaniałych koszykarzy i jeśli kogoś tutaj pominąłem to z góry przepraszam. Dla mnie była to reprezentacja marzeń. To, że mogłem być członkiem tej drużyny i wywalczyć to siódme miejsce jest dla mnie niesamowitą sprawą.

Tym bardziej, że bez Pana pewnie tego sukcesu by nie było. Trener Eugeniusz Kijewski wspominał Pana świetną grę w eliminacjach i w turnieju finałowym.

- Cieszę się ogromnie z tego, że wtedy mi się udało. Rok przed tymi eliminacjami byłem już w kadrze, ale byłem wtedy młodym zawodnikiem, który dopiero co dołączył do seniorów i wiadomym było, że od razu nie można grać, tylko swoje trzeba odsiedzieć. Szacunek do starszych był i po prostu czekałem na swoją szansę. Każdy mi powtarzał, żebym był cierpliwy, ponieważ moja chwila nadejdzie i faktycznie tak było. Troszkę nieszczęśliwie, ponieważ Robert Kościuk pojechał w Wałbrzychu do szpitala z rozciętym łukiem brwiowym, ale ja go godnie zastąpiłem i tak to się wszystko zaczęło.

Czy na przestrzeni tych wszystkich lat jest coś, czego Pan żałuje?

- Nie, zdecydowanie nie. Jestem spełnionym sportowcem, w pełni zadowolonym z przebiegu mojej kariery. Nie jestem jakimś ogromnym talentem, nie jestem obdarzony jakąś niesamowitą motoryką, wyskokiem, jestem utalentowany rzutowo, ale cała reszta to efekt ciężkiej pracy. Tak mnie nauczył mój pierwszy trener Pan Bogusław Mol, który zawsze powtarzał mi, że nie sztuką jest trenować z trenerem, ale sztuką jest trenować bez niego. Tego mnie nauczył, nauczył mnie pracy, tego, że trzeba indywidualnie pracować nad wieloma aspektami, bo nie zawsze ma się dobrego trenera. Czasami jest tak, że klubowy trener jest bardzo dobry, a innym razem ten trener nie spełnia naszych oczekiwań i trzeba samemu piąć się w górę i pracować nad sobą. To mi się udało zrobić i według tych zasad postępować. Od początku mojej kariery do ostatniego meczu, który rozegraliśmy w ćwierćfinale przeciwko Treflowi byłem profesjonalistą i z tego się bardzo cieszę.

Rozmawiałem z Kordianem Korytkiem, który powiedział, że jest Pan takim koszykarskim Adamem Małyszem, czyli skromnym i szalenie pracowitym człowiekiem. Właśnie tak chciałby Pan być odbierany i zapamiętany?

- Bardzo mi miło, że ktoś określa mnie takim porównaniem, a tym bardziej, że jest to Kordian Korytek. Wspólnie rozegraliśmy siedem sezonów i bardzo go doceniam jako sportowca, a przede wszystkim jako człowieka. Naprawdę jestem zaskoczony takimi słowami i mogę tylko powtórzyć, że jest mi z tego powodu bardzo miło.

Myślał Pan już o tym, co będzie robił po zakończeniu kariery? To pytanie zawsze pada w kierunku wielkich sportowców, którzy po wielu latach kariery kończą ze sportem.

- W tej chwili to chciałbym odpocząć. Chciałbym mieć czas dla rodziny i na różne przemyślenia. Zawsze jednak miałem takie pomysły i ciągnęło mnie, aby pracować z młodzieżą. Myślę, że po tylu latach kariery mam spory bagaż doświadczeń, sporo pomysłów i naukę, którą niejako pobierałem. Uważam, że mam sporo do przekazania młodym ludziom i chciałbym się tym zająć.

Chciałby Pan to kontynuować we Włocławku, czy miejsce nie ma znaczenia?

- W tej chwili nie wiem jeszcze jak to wszystko się potoczy. Zobaczymy. Na razie nie myślę gdzie mógłbym pracować z młodymi koszykarzami. Jeżeli będzie to miejsce, w którym będę miał taką możliwość, będzie grupa osób chętnych do pracy na pewno taką pracę podejmę.

Od koszykówki na pewno Pan nie ucieknie. Zostając we Włocławku będzie chciał Pan wesprzeć swoją żonę w wywalczeniu mistrzostwa Włocławskiej Ligi Koszykówki Amatorskiej? W tym roku Pani Justyna była bliska tego celu.

- Na pewno będę chciał jej pomóc w zdobyciu złotego medalu. Na tę chwilę jeszcze się nad tym nie zastanawiałem, ale myślę, że gra z moją żoną w jednej drużynie byłaby ciekawą przygodą. Nie wiem jednak czy będzie taka możliwość. Teraz będę już pracował tylko dla siebie, dla podtrzymania swojej sprawności fizycznej, ponieważ bardzo lubię siłownię, bieganie i ogólnie sport, więc w tej chwili będę robił to już tylko rekreacyjnie.

Zważywszy na świetną skuteczność w rzutach z gry Pani Justyny to trener tego zespołu miałby nie lada problem kogo wystawić w pierwszej piątce na pozycji rzucającego.

- Myślę, że nie dublowalibyśmy się na pozycjach, ponieważ ja byłbym teraz rozgrywającym, a moja żona rzucającym. W reprezentacji grałem na jedynce, więc wiem na czym to polega, także z wystawianie nas do pierwszej piątki nie byłoby problemu. Ja w swoim życiu swoje już rzuciłem, dlatego teraz wypatrywałbym ją na pozycjach, aby ona mogła rzucać.