Wojciech Kukliński: Jak to możliwe, że opuszczając Noteć Inowrocław, gdzie wygrał pan przecież w tym sezonie żadnego meczu nie tylko zawodnicy, działacze, ale i kibice dziękowali panu za pracę?
Piotr Baran: To że przegrałem kilka spotkań, nie jest obiektywną oceną pracy i umiejętności trenera. Uważam, że w Inowrocławiu nie miałem możliwości pracy w normalnych warunkach z zespołem. Gdy miałem stworzone takie warunki, to w lidze zajęliśmy siódme miejsce. Sadzę, że działacze z Koszalina zatrudniając mnie kierowali się właśnie moimi wcześniejszymi wynikami.
Do tej pory gra koszalinian opierała się na postawie jednego zawodnika – Chudneya Graya. Zamierza pan to zmienić?
- Koszykówka to gra nie dla jednego, a dla pięciu facetów na parkiecie i kolejnych siedmiu na ławce. Szanuję indywidualności, które są w zespole. To są często także i trudne charaktery do prowadzenia. Dziś w profesjonalnym sporcie, do tego by odnieść sukces potrzebna jest jednak wytężona praca całego zespołu. Interes drużyny jest najważniejszy, a każdy z zawodników musi do niego dostosować się. A mam w tej mierze już pewne doświadczenie. Kiedy Noteć objąłem po Mirku Noculaku musiałem współpracować z Aleksem Austinem. To profesjonalista i szybko zrozumiał, że musi pracować na konto zespołu.
Uchodzi pan za mężczyznę z charakterem.
- Jako zawodnik zawsze byłem kapitanem zespołu Wydaje mi się, że nia mam problemów z mówieniem o tym co myślę. Wydaje mi się, że będę umiał do tych zawodników trafić.
Czy pana zdaniem zespół AZS ma w sobie potencjał, czy też wymaga zmian?
- Widziałem AZS w kilku przedsezonowych meczach i mówię to z przekonaniem: to solidna drużyna. Ma ciekawych zawodników, w których drzemią olbrzymie możliwości. Muszą jednak z siebie wykrzesać maksimum umiejętności. Dziś za wcześnie jest mówić o poszczególnych graczach. Dopiero po kilku treningach i analizach zapisów wideo będę mógł coś wiecej o nich powiedzieć.
Artura Robaka, chyba nie musi pan oceniać?
- No nie…. W minionym sezonie trochę zdrowia kosztowało mnie namówienie go do ciężkiej pracy. Ale opłaciło się. Zrozumiał, że jak się pracuje tak się gra. Myślę, że trafię także i do pozostałych chłopaków ze swoją filozofią koszykówki.
Uchodzi pan za trenera, który wie co chce osiągnąć. O co walczył pan będzie z AZS-em?
- O play-offy. Choć AZS przegrał kilka ostatnich spotkań, to jeszcze wiele meczów przed nim i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie podjęlibyśmy się tej walki.
Pana asystentem jest Leszek Doliński, jeden z najlepszych w historii Koszalina koszykarzy. Znacie się panowie doskonale z występów ligowych. Byliście raczej przyjaciólmi, czy też nie przepadaliście za sobą?
- Choć Leszek i ja występowaliśmy w wielu klubach, to tak się jakoś złożyło, że do tej pory nigdy nie graliśmy w jednej drużynie. To będzie nasz pierwszy raz. Na boisku byliśmy przyjaciółmi. Sadzę, że teraz wspólnie z nim uda nam się zmobilizować zawodników na tyle, by zostawili serce na parkiecie. Nie wyobrażam sobie pracować z innymi kosyzkarzami.