PGE Turów chcąc zachować szanse na grę w finale play-off za wszelką cenę musiał wygrać. Tegoroczna rywalizacja w tej fazie sezonu toczy się bowiem do trzech, a nie jak w poprzednim sezonie do czterech wygranych. Już po pierwszej kwarcie było wiadomo, że celu gospodarzom nie uda się zrealizować. Zgorzelczanie rozgrywali bowiem na pewno najgorszy mecz półfinałowej serii, a kto wie czy nie całego sezonu Tauron Basket Ligi.
Aktualni jeszcze wicemistrzowie kraju nie trafiali najprostszych rzutów, grali bojaźliwie i nie wracali do defensywy. Efekt musiał być widoczny na tablicy wyników. W piątej minucie po trójce świetnie dysponowanego Łukasza Koszarka sopocianie prowadzili już 16:3. - Nie wiem co się stało. Nic nam nie chciało wpadać, nawet najprostsze rzuty spod kosza. Nie graliśmy swojej koszykówki - smucił się po meczu środkowy PGE Turowa Damian Kulig.
Ostatecznie premierową kwartę gospodarze, których kibice przecierali ze zdumienia, przegrali 8:28. PGE Turów popełniał stratę za stratą i w tej części gry trafił tylko trzy razy z gry, sopocianie aż 11, w tym cztery razy zza linii 675 cm (m.in. równo z końcem kwarty z połowy boiska trafił doskonale znany na Dolnym Śląsku Marcin Stefański).
Trener Jacek Winnicki nie potrafił znaleźć sposobu na zmianę gry swoich podopiecznych także w drugiej kwarcie. Trefl kontrolował wydarzenia na parkiecie, a na każdą udaną akcję zespołu ze Zgorzelca odpowiadał tym samym, często z nawiązką. - Byliśmy mentalnie dobrze przygotowani do tego meczu. Bardzo chcieliśmy pojechać na piąte spotkanie do Sopotu. Po pierwszej kwarcie staraliśmy się odrabiać straty, ale niewiele z tego wyszło - powiedział Damian Kulig.
Ostatecznie po pierwszej połowie Trefl, grający ambitnie i z charakterem, wygrywał 47:25. Po zmianie stron obraz gry się nie zmienił. Sopocianie rozgrywali długie akcje, które kończył przeważnie celnymi rzutami, nierzadko premiowanymi trzema punktami. Brylował w tym elemencie Łukasz Wiśniewski, a także Łukasz Koszarek i Adam Waczyński. W całym meczu zespół z Pomorza trafił aż 12 na 18 oddawanych prób z dystansu! Trefl błyszczał też w statystykach pod kątem asyst. Gracze trenera Kairlisa Muiznieksa mieli ich aż 20 (12 mniej zanotował PGE Turów), z czego aż siedem zanotował Łukasz Koszarek. Ostatecznie zespół ze Zgorzelca zasłużenie uległ 63:86.
- Zagraliśmy znakomite zawody. Patrzę na statystyki, a tutaj widać, że mieliśmy skuteczność za trzy punkty na poziomie 66 procent. To dlatego drużyna ze Zgorzelca miała ogromne problemy żeby nawiązać z nami równorzędną walkę. Cieszę się bardzo, że cały zespół dał z siebie wszystko w tak ważnym momencie. Mimo kryzysu, który mieliśmy, pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie walczyć o mistrzostwo kraju. To jest nasz cel. Minimum zrealizowaliśmy i do finału podejdziemy na większym luzie. Myślę, że może to przynieść bardzo ciekawy skutek - powiedział skrzydłowy Trefla Filip Dylewicz.
- Prócz pierwszych dwudziestu minut inauguracyjnego meczu serii uważam, że byliśmy troszkę lepsi od PGE Turowa. Rywale starali się, ale to my zagramy w finale. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Cała drużyna ciężko pracowała na ten sukces - powiedział uradowany Łukasz Koszarek, rozgrywający Trefla.
Zgorzelczanom pozostanie tylko walka o brązowy medal z Zastalem Zielona Góra. - Rozegraliśmy z Treflem cztery mecze. Trzy z nich były wyrównane. W dwóch z nich mieliśmy szansę wygrać. Dzisiejszy mecz zespół z Sopotu otworzył bardzo mocno, dzięki rzutom za trzy punkty uzyskał wysoką przewagę, którą mógł kontrolować do końca. Walczyliśmy, ale czwarty mecz zdecydowanie nam nie wyszedł - zakończył trener PGE Turowa Jacek Winnicki.