Dolecka: Walczę o koszykówkę
fot. azspw.pl

,

Lista aktualności

Dolecka: Walczę o koszykówkę

- Na tę chwilę nie mogę nic powiedzieć o przyszłości AZS Politechniki. Walczymy o koszykówkę, bo Warszawa to miasto, które zasługuje na ekstraklasę - mówi Jolanta Dolecka, AZS Politechniki Warszawskiej. 

 

,

Rafał Juć: Za AZS Politechniką Warszawską pierwszy sezon w koszykarskiej ekstraklasie. Awans tak naprawdę wywalczyła jednak Fundacja Polonia 2011, lecz na mocy umowy to Pani klub przejął drużynę i miejsce w Tauron Basket Lidze. Czy patrząc z perspektywy czasu raz jeszcze zdecydowałaby się Pani na taki ruch?

Jolanta Dolecka: Muszę przyznać, że to bardzo trudne pytanie. Podjęłam tę decyzję z takim podejściem, że koszykówka w Warszawie powinna być na najwyższym poziomie. Nie ukrywam, że jestem fanem sportu, być może nieco bujam w obłokach. Zdecydowanie inaczej wyobrażałam sobie ten sezon. Rozmawiałam z zawodnikami, oczekiwania były inne. Wyszło jednak tak jak wyszło. Całe to zamieszanie i sytuacja wokół klubu trochę niesprawiedliwie spadły na AZS Politechnikę. Na dzień dzisiejszy nie umiem odpowiedzieć czy ekstraklasowa koszykówka będzie w stolicy. Walczę o to. Wydaje mi się, że Warszawa jest takim miastem, że powinna mieć jeden zespół w ekstraklasie w każdej dyscyplinie. Podsumowując ten sezon muszę przyznać, że nie wszystko nam wyszło.

AZS Politechnika była swego rodzaju ewenementem na tle pozostałych drużyn, ponieważ postanowiliście oprzeć zespół wyłącznie na Polakach i to bardzo młodych. Odkładając na bok osiągnięty wynik sportowy, uważa Pani że była to słuszna koncepcja?

- Jak najbardziej. Uważam, że gdybyśmy mieli trochę więcej pieniędzy i nie odeszli od nas Mateusz Ponitka, Piotr Pamuła i Michał Michalak, ci chłopcy wygraliby dużo więcej spotkań. Stąd też jestem przekonana, że był to słuszny krok. Gdybym jeszcze raz miała budować ten zespół, to być może należałoby wesprzeć drużynę jednym czy dwoma zagranicznymi koszykarzami, jednak i tak wszystko pozostałoby w oparciu o młodych Polaków.

Od listopada aż do końca rozgrywek drużynę trapiły spore problemy pozaboiskowe. Były one chyba dość niespodziewanie, bo przed sezonem nic nie wskazywało, że AZS Politechnika może być niewypłacalna?

- Dobra sytuacja zespołu była jedną z przyczyn dlaczego zdecydowałam się przyjąć Fundację Polonia 2011 pod skrzydła AZS Politechniki. Dzięki siatkówce mieliśmy dobrze wypracowaną markę w Warszawie, jak i wysoką pozycję wśród kibiców. Niestety rzeczywistość okazała się brutalna. Wyszło, że tak naprawdę nie ma zapotrzebowania na drużynę koszykarską. Z drugiej strony zapotrzebowanie może i by było, gdyby zespół funkcjonował normalnie finansowo, bo to też przekłada się z kolei na wyniki. Więc uważam, że gdyby wszyscy zawodnicy grali do końca, a pozostałe sprawy były dobrze ułożone, AZS Politechnika wygrałaby więcej spotkań. Po takim sezonie do drużyny z pewnością przywiązałoby się wielu kibiców i istniałaby szansa na stworzenie lepszego widowiska sportowego. Ale tutaj niestety finansowe sprawy nieco zawaliły nasze plany. Nie może być tak, że w stolicy takiego europejskiego kraju Biuro Sportu lekceważyło zawodowe drużyny. Wyobraża Pan sobie, że my jeszcze nie mamy podpisanej umowy z miastem na siatkówkę? Nie mówię już nawet o milionach złotych, a przecież takie dotacje zdarzają się w dużo mniejszych miastach, gdzie jest więcej zespołów niż tylko jeden. Tutaj ciągle słyszę, że jest taka konkurencja, że są takie wydatki, że są inne alternatywy dla młodzieży niż sport. Ja uważam jednak, że sport jest ważnym czynnikiem wychowawczym i musi być w takim mieście. Jeżeli władze miasta zobowiązują się do czegoś, to powinny te obietnice wypełnić. My dopiero pod koniec sezonu, po długiej walce, otrzymaliśmy pewne obiecane środki.

Sytuacja AZS Politechniki pod koniec 2011 roku była tak dramatyczna, że pojawiło się nawet widmo wycofania drużyny z rozgrywek. Proszę zdradzić jak realne było to zagrożenie?

- To prawda, że w grudniu 2011 roku po jednym z meczów na konferencji prasowej zasugerowałam, że drużyna być może będzie musiał zostać wycofana. Być może to były emocje? Ja cały czas wierzyłam, że nasza sytuacja się zmieni i ktoś się obudzi i nam pomoże. Mam tu na myśli i władze miasta i prywatne firmy, potencjalnych sponsorów. Widzę jednak, że nawet i gdybym na głowie stanęła, nic z tego nie wychodzi. W tej chwili jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Zespoły siatkarzy i koszykarzy dociągnęły do końca rozgrywek, ale teraz walczymy by wystartować w kolejnym roku. Nasi siatkarze przeszli przecież do historii miasta, grali w pucharach europejskich. Tak samo walczę o koszykówkę. Liczę, że ktoś w tym mieście wreszcie się zaangażuje. Bo jeśli nie, to nie zdecyduję się na kolejny desperacki krok.

Zostawiając już sprawy organizacyjne, proszę powiedzieć czy jest Pani zadowolona z osiągniętego wyniku sportowego? Koszykarze AZS Politechniki miewali przebłyski, jednak sezon zakończyli na przedostatnim miejscu.

- Wszystkim zawodnikom za ten sezon należy się duży szacunek. Przecież w końcówce w drużynie grali prawie sami 18-letni zawodnicy. A mimo to grali naprawdę dobrze. Wystarczyło mieć to tylko poukładane organizacyjnie. Zapewniam, że z Ponitką, Michalakiem i Pamułą skończyłoby się na większej liczbie wygranych. Dlatego uważam ten wynik sportowy za zadowalający.

W trakcie sezonu graliście w aż trzech różnych halach, co na pewno miało wpływ na poczynania zawodników. Czym to było spowodowane?

- Dlaczego graliśmy w trzech różnych halach? Rozgrywki zaczęliśmy na Torwarze, zgodnie z oczekiwaniami Polskiej Ligi Koszykówki. Jednak koszty były olbrzymie, a duża hala wcale nie przekładała się na bilety. Przejęliśmy drużynę, gdzie większość fanów dostawało bilety. Nie było wypracowanej linii współpracy z ludźmi, tego przywiązania do drużyny. Dlatego za wynajem Torwaru i organizację spotkań wykładaliśmy potężne kwoty, co wcale się nam nie zwracało. Dlatego, oczywiście za zgodą ligi, zmieniliśmy halę na Koło. Z kolei końcówkę dograliśmy w Legionowie, ze względu na brak wolnych terminów w poprzednim obiekcie.

Pod koniec sezonu w dość tajemniczych okolicznościach z drużyną rozstali się Leszek Karwowski i Mladen Starcević. Mogłaby Pani wyjaśnić jak to się stało, że obu już pod koniec nie było w AZS Politechnice?

- Leszek Karwowski w lutym odniósł kontuzję podczas meczu w Łodzi. Przeszedł operację i nie miał zgody od lekarza na grę. Nie zdążyłby wrócić do gry przed końcem sezonu, jest na zwolnieniu lekarskim. Uważam, że mimo to Leszek spełnił swoją rolę. Jeśli w Warszawie nadal będzie koszykówka to być może nadal będziemy z nim współpracować, ale już w innej formie. Z kolei jeśli chodzi o trenera Mladena Starcevicia, to ten trener już kończy pracę w Polsce i zdecydowano się przekazać drużynę Arkadiuszowi Miłoszewskiemu pod kątem myślenia już o przyszłym sezonie. Jeśli jednak koszykówka pozostanie w Warszawie, to mamy nadzieję dalej z nimi współpracować.

W poprzednich latach zajmowała się Pani głównie siatkówką. Sezon 2011/12 był dla Pani pierwszym rokiem pracy również z drużyną koszykarską. Jakie wrażenia?

- Przyznam szczerze, że ciągle zadaję sobie pytanie czy Warszawie w ogóle potrzebna jest koszykówka na najwyższym poziomie. Czy ta koszykówka jest potrzebna? Uważam, że jest! Mamy tutaj bardzo dobre szkolenie młodzieży, Polonia 2011 odnosiła ogromne sukcesy w juniorach, dobre wyniki ma również Polonia. Ci chłopcy muszą więc oglądać najlepsze zespoły i uczyć się od najlepszych. Być może Warszawa to miasto, gdzie powinien być zespół walczący jedynie o medal. To się jednak nie da tak od razu. Nad drużyną trzeba pracować długo i systematycznie. Pamiętam jak jeszcze Polonia grała o medale na Torwarze, a cała hala była zapełniona. To z pewnością jest spowodowane większymi wymaganiami kibiców. W zeszłym sezonie nasza siatkarska drużyna miała w składzie kilka gwiazd i kibice przychodzili chętnie. W tym roku, już w innym składzie, nie było tak różowo.

Sezon 2011/12 dopiero co się zakończył, jednak z pewnością myślicie już o kolejnych rozgrywkach. Jakie są prognozy?

- Na razie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Walczymy. Staramy się. Czy to się uda? Powinno się okazać w maju.