17. kolejka według Romańskiego
fot. Andrzej Romański

Lista aktualności

17. kolejka według Romańskiego

Po weekendowej klęsce Anwilu Włocławek w Gdyni trudno dojść do siebie, może dlatego przegląd tygodnia w Tauron Basket Lidze jest tym razem mocno spóźniony. Ciekawie było nie tylko w Gdyni, o czym w podsumowaniu 17. kolejki Tauron Basket Ligi pisze Adam Romański, komentator Polsatu Sport, zapowiadając także weekendowe mecze rundy nr 18.

NAJWAŻNIEJSZA INFORMACJA KOLEJKI: Klęska Anwilu Włocławek
Kto - tak jak ja - był w 1992 roku osobiście na meczu barażowym tworzonego niemal z niczego włocławskiego klubu z Górnikiem Wałbrzych, kto pamięta wszystko, co od tamtego czasu działo się w koszykarskim Włocławku, może tylko pokiwać ze smutkiem głową nad tym, co w tym sezonie dzieje się z Anwilem. Planując dla Polsatu Sport transmisję z meczu Asseco Gdynia - Anwil Włocławek nie spodziewaliśmy się, że może to być tak jednostronne widowisko. Anwil był tłem dla znakomitych, efektownych, taktycznie mocnych gdynian, którzy - co warto podkreślić - są rzeczywiście ciągle najmłodszym zespołem TBL, jeśli wziąć pod uwagę minuty rozgrywane przez zawodników i ich wiek. Takie dane, w których Asseco i Trefl Sopot liderują jako najmłodsi w TBL, trafiły ostatnio do mnie i trudno się z nimi nie zgodzić.

Wracając do Anwilu, który w Gdyni przegrał 65:100, mam wrażenie, że mimo zatrudnienia ambitnego trenera Predraga Krunicia i mimo obecności kilku bez wątpienia dobrych zawodników, energia w tym zespole jest zdecydowanie negatywna. Objawów jest wiele, apatia widoczna gołym okiem, ale mnie zastanowiła zwłaszcza postawa bez wątpienia najlepszego koszykarza włocławian w tym sezonie, Amerykanina Chase'a Simona. W Gdyni zdobył 23 punkty, ale zaliczył także trzy brutalne faule na Filipie Matczaku i Sebastianie Kowalczyku, które nie miały nic wspólnego z agresywnością - były po prostu przejawem negatywnej energii. Zwłaszcza potworny strzał z łokcia w szczękę broniącego legalnie Matczaka na powtórkach telewizyjnych wyglądał strasznie. Równie okropnie, jak energetyczny taniec przy ławce trenera podczas time-outu w drugiej połowie, na który w pustych oczach zmęczonych psychicznie zawodników nie było żadnej reakcji.

To banał, ale we Włocławku potrzebny jest mocny impuls, który pomoże przestać przegrywać na wyjazdach. Ostatnie trzy mecze we Wrocławiu, Koszalinie i Gdyni zostały przegrane łącznie różnicą 79 punktów, co nie da się skwitować inaczej niż kilkoma wykrzyknikami - !!!! Tylko jaki impuls został klubowi, któremu grosza raczej ostatnio brakowało, a trenera już zmienił?

Przy okazji, poświęciłem trochę czasu, żeby przeszukać archiwa w poszukiwaniu największych porażek włocławskiego zespołu w ekstraklasie, od awansu w 1992 roku, mając wrażenie, że takich klęsk jak 35 punktów różnicy w Gdyni nie było zbyt wiele, albo może nawet wcale. Były. Dokładnie trzy.

Pierwsze dwie miały miejsce - co ciekawe - w finale 1993 roku, kiedy kibice we Włocławku dziękowali swoim za grę na stojąco. Wtedy w pierwszym meczu Śląsk Wrocław wygrał 121:73, a w trzecim, ostatnim, 101:65. W poprzednim sezonie, dokładnie 2 kwietnia 2014 roku, w Zgorzelcu Anwil przegrał 56:93. Więcej niż 30 punktami włocławianie przegrywali jeszcze tylko trzykrotnie - dwa razy u siebie (!) w finałach z Prokomem Treflem Sopot (41:74 w 2005 i 53:84 w 2006) oraz już w obecnym sezonie, też u siebie, z… Treflem (56:87). I to wszystko. Przez ponad 20 lat Nobiles lub Anwil jeśli przegrywał, to niewysoko, po walce. A jeśli wygrywał, to często gromił, jak kiedyś zwyciężając prawie 50 punktami silną Polonię w Przemyślu, czy na początku poprzedniej dekady gnębiąc metodycznie Start Lublin…

Jaki Anwil Włocławek zobaczymy do końca sezonu? Co otrzymają kibice, którzy na ostatnich meczach z sąsiadami z Kutna i Torunia, zajęli w Hali Mistrzów niemal wszystkie miejsca? Zostało jeszcze 13 kolejek. Wystarczająco dużo, żeby odbudować dumę Włocławka.

Czytaj całość na polsatsport.pl