,

Lista aktualności

Pół planu

Prokom Trefl po zaciętym spotkaniu wygrał z Olimpiakosem Pireus 79:77. Goran Jagodnik udowdonił, że kryzys formy ma już za sobą, rzucając Grekom 27 punktów. Bohaterami meczu byli jednak Litwini Tomas Pacesas i Tomas Masiulis, którzy w decydującym momencie trafiali z dystansu.

,


W składzie sopocian zabrakło tylko Aliego Bouziane. Choroba uniemożliwiła mu wybiegnięcie na parkiet. Zagrali za to Filip Dylewicz i Istvan Nemeth. Ten drugi mimo obolałych pleców zgodził się zagrać w pierwszej piątce. W wyjściowym składzie nie było więc zmian w porównaniu z wygranym meczem z Armani Jeans.

Początek znów należał do Michaela Andersena. Duńczyk był aktywny od pierwszej akcji meczu, choć nieskuteczny. Dwa razy zamiast zakończyć akcję wsadem, fatalnie przestrzelił spod obręczy. Złapał też dwa przewinienia i szybko został zmieniony przez Tomasa Masiulisa. Ciężar zdobywania punktów wziął na siebie Dalmau, który zdobył 8 puntów z rzędu.

Gorzej sopocianie sobie radzili w obronie, gdzie najwięcej szkody robili Andrija Zizić i Nikos Barlos. Ten drugi dwukrotnie trafił z dystansu. Nie do zatrzymania był także Sofoklis Schortsanitis, który bez problemów przesuwał znacznie chudszego Adama Wójcika. Na szczęście grecki środkowy otrzymywał mało piłek, a później miał ogromne problemy, gdy krył go Andersen.

W drugiej części gry sytuacja się odwróciła. Sopocka defensywa wreszcie zaskoczyła. Udało się złapać Greków na kilka fauli ofensywnych, a po punktach Gorana Jagodnika, objąć pierwsze w meczu prowadzenie (32:31). Słoweniec pokazał, że kryzys ma już za sobą, gdy raz po raz zaczął umieszczać piłkę w koszu . W samej drugiej kwarcie zdobył 14 pkt. W tej części gry zadebiutował także Rashid Atkins. Amerykanin chwilę później zanotował swoje pierwsze punkty po kontrze ustalając wynik spotkania do przerwy na 46:37.

Efektownie rozpoczął się mecz po zmianie stron. Filip Dylewicz dwukrotnie zakończył akcję wsadem na początku trzeciej kwarty i wydawało się, że w tym momencie Olimpiakos pękł. Do gry włączył się jednak Nikolaos Hatzis, który rzutami z dystansu przywrócił gości do gry. Błędy w obronie spowodowały, że z jedenastopunktowej przewagi zostały tylko dwa.

Kibice zamarli na początku czwartej kwarty, gdy powtarzał się scenariusz z grudniowych meczów. Niecelne rzuty osobiste, brak lidera, który zdobywałby punkty i błędy w obronie spowodowały, że Olimpiakos objął kilkupunktowe prowadzenie. Kryzys rzutowy przełamał dopiero na pięć minut przed końcem Tomas Pacesas. Litwin nie pomylił się także w ostatniej minucie, a po kolejnym trafieniu za trzy Tomasa Masiulisa wiadomo było, że sopocianie tego meczu nie przegrają. Mistrzowie Polski mieli nawet szansę na odrobienie pięciu punktów straty z Pireusu, ale złe podanie Gorana Jagodnika spowodowało, że Prokom musiał bardziej bronić się przed kanonadą rzutów z dystansu gości niż martwić się o rozmiary zwycięstwa.

Kluczem do zwycięstwa była defensywa. Szczególnie dobrze był kryty Tyus Edney. Amerykanin zakończył mecz z 9 punktami, co jak na niego jest skromnym dorobkiem. Zarówno Istvan Nemeth, jak i Tomas Pacesas zostawiali mu bardzo mało miejsca. Sopocian zaskoczył w zasadzie tylko Georgios Printezis, który dość niespodziewanie zdobył 14 punktów.

Mistrzowie Polski wykonali więc połowę planu. Wygrali z Olimpiakosem, ale nie odrobili straty pierwszego meczu. – Nie sądzę, żeby miało to większe znaczenie. Liczymy, że Grecy pokonają u siebie Cibonę i to z Chorwatami będziemy rywalizować o szóste miejsce. Poza tym wciąż możemy wygrać jeszcze dwa mecze – twierdzi trener Kijewski.

Już za tydzień Prokom uda się do Istambułu, gdzie spróbuje przełamać serię pięciu porażek z Efesem.